To osobliwe, że rząd, który przez wszystkie przypadki odmienia słowo „demokracja”, akurat 12 maja składa kwiaty pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego.
Właśnie tego dnia, 90 lat wcześniej, rozpoczął się zbrojny zamach stanu, w wyniku którego marszałek przejął władzę, kończąc tym samym jej krótki międzywojenny żywot w Polsce. W następnych latach rozmontowywano kolejne elementy systemu demokratycznego, zaś w konsekwencji II wojny światowej i nowych pojałtańskich porządków, demokracja miała wrócić nad Wisłę dopiero po sześćdziesięciu kilku latach od pierwszych walk na ulicach Warszawy.
Rocznica zamachu majowego przypomina nam przede wszystkim o historycznej kruchości naszego systemu politycznego. Brak tradycji liberalnych, nikłe zakorzenienie instytucji demokratycznych nie są bynajmniej powodami do świętowania.
Piłsudski wierzył, że przejmując przemocą władzę, przywraca polityce należne jej wartości i zaprowadza porządek, wbrew rozpowszechnionemu partyjniactwu i rozwydrzonym politykierom. Tego rodzaju dylematy są zupełnie nieprzystające do naszych czasów i w sensie politycznym nie powinny nas zajmować. We współczesnej demokracji nie ma miejsca na podobne myślenie.
W aktualnym kontekście politycznym nasuwa się jednak odczytanie gestu Beaty Szydło i jej ministrów jako próby nawiązania do dziedzictwa Piłsudskiego. Politycy PiS-u regularnie przedstawiają rządy tej partii jako wyrażające wolę Ludu wbrew skorumpowanym elitom jako mające odsłonić Prawdę o patologiach III RP, wbrew niejawnym grupom interesu. Może się to wiązać zarówno z kosztami wewnętrznymi, jak i międzynarodowymi, ale postępowanie Piłsudskiego niektórzy mogą odebrać jako lekcję, że jeśli wielkość wymaga czasem poświęceń, to trudno – i trzeba się z tym pogodzić.
PiS, jako zwycięzca demokratycznych wyborów, ma prawo do zmiany politycznego kursu. Ale budowanie tego rodzaju analogii byłoby co najmniej ryzykowne i nikt nie powinien się dzisiaj pod nimi podpisywać, ani tym bardziej ich wykorzystywać. Piłsudski jest niewątpliwie dzieckiem swoich czasów, lecz właśnie to sprawia, że jego postać nie stanowi dobrego modelu dla dzisiejszej polityki.
Byłoby wręcz lepiej, gdybyśmy na gruncie owej polityki zrezygnowali z idei „wielkości”, zostawiając podobne koncepty literatom, zrezygnowali z metafory odzyskiwania Prawdy przeciwko jej wrogom, w imię podkreślania potrzeby większej solidarności między ludźmi – zarówno tymi podobnymi sobie, jak i różniącymi się. Takie podejście lepiej przysłużyłoby się trwałości naszej demokracji i pozwalało na oddalenie obaw o jej słabość.
Cały tekst na kulturaliberalna.pl
Tomasz Sawczuk
komentator polityczny, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
Inne tematy w dziale Polityka