Przybytki Wenery to kwestia na tyle wstydliwa, że najchętniej przykrywa się ją zasłoną milczenia i niepamięci. Jednak - niestety - od tysiącleci związane są one z miastem, i to każdym miastem określanym niekiedy biblijnie mianem "wielkiej wszetecznicy". Przed tą ciemną stroną miasta ostrzega również stare warszawskie porzekadło: "Przyjedziesz do Warszawy Piękną i Hożą, wrócisz Próżną i Niecałą".
W XVIII-wiecznej Warszawie "sposób do zażycia uciechy wstydliwej był takowy" - pisze ks. Jędrzej Kitowicz, bystry obserwator czasów saskich - "Na dziedzińcu przed pałacem redutowym stały karety najemne przez całą noc dla odwożenia i przywożenia redutników. Kto tedy chciał ukraść cudzą żonę albo córkę na godzinę, sekretnie wyniósł się z nią z redut. (…) Wsiedli do karety i albo się zawieźli do jakiego domu (…), albo też kazawszy się wozić w karecie stangretowi po odległych ulicach, w niej się zjeździli i jakby nigdy nic powrócili na reduty. (…) Takowa swawola" - dodaje Kitowicz - "była dopiero szczepem lubieżności, który się pod panowaniem następcy, Stanisława Augusta, rozkrzewił i rozrósł".
Zły przykład szedł od samego dworu królewskiego i magnackich pałacyków. A przybywający do Warszawy nie ukrywali swojego zgorszenia: stolica państwa, stojącego na progu rozpadu swego politycznego bytu sama upadała pod względem moralnym. Niejaki Schultz, pochodzący z Inflant, zaskoczony był pobłażliwością mieszkańców dla powszechnej prostytucji: "mężczyźni nie wahają się pokazywać w oknach razem z tymi paniami, patrząc i dając się widzieć bez wstydu przechodzącym". Przybyszów zadziwiało również całkowite désintéressement władz stołecznych i organów porządku w tej kwestii. Policja zresztą często bywała oskarżana o pośrednie korzystanie z nierządu…
Ilość przybytków Wenery była ogromna i przygotowana na "klientelę" z każdej warstwy. Antoni Felicjan Nagłowski (nota bene były konfederat barski) wydał nawet wierszowany "Przewodnik warszawski", w którym pisał ironicznie
Więc dla was fryców, którzy do Warszawy
Zjechawszy, próżno wszędzie się włóczycie
Przewodnik będzie mój prosty i prawy
I za nim idąc do k...wy traficie.
Dzielnica po dzielnicy, dom po domu Nagłowski uwiecznia kolejne rajfurki i kokoty: Marecka z Nalewek, "Przekrzcianka przy Brühla pałacu", czy Szynder Liza z Grzybowa;
Po niej ta, którą oficerką śmiele
Zowią, a którą drab żołnierz chędoży
Mieszka na Nowym Mieście przy kościele,
A trypry w całej okolicy mnoży.
Bo choroby weneryczne były zmorą XVIII-wiecznej Warszawy do tego stopnia, że lekarze stwierdzali, że blisko 80 proc. rekrutów było zarażonych "warszawską chorobą".
Oj wstyd i sromota… Na ratunek może nam przyjść tylko Dorotka - z komedyjki Franciszka Zabłockiego - która strofuje swego chlebodawcę:
Nie po drodze nam była ulica Trembacka.
Po cóż tam pan wyboczył? błotna to ulica
Nie najlepiej podobno w Warszawie dziś słynie!
Podobno, że się tam pan do której zaleca?
Winszuję gustu - Śliczne, prawdziwe boginie!"
__________
Niniejszy tekst - w skróconej formie - ukazał się w 2006 r. na warszawskich stronach "Dziennika" w ramach cyklu "Alfabet warszawski". Wydawca nie podpisał był jednak z autorem stosownej umowy, zaś otrzymane przezeń honorarium urągało dobremu imieniu Wydawcy oraz jego - powszechnie znanym w całej Europie - możliwościom finansowym.
Inne tematy w dziale Rozmaitości