Przejechanie krowy przez "samowarka" (jak pieszczotliwie zwano podwarszawskie ciuchcie) wywołało poruszenie w całej Warszawie - był to wszak pierwszy poważny wypadek na linii grójeckiej. A "Kurjer Poranny" obwieszczał sarkastycznie, że oto "kolejki podjazdowe pozazdrościły rekordów katastrof potężnym swym siostrzycom szeroko-torowym" (a istotnie kroniki odnotowują w tym czasie znaczną liczbę wypadków kolejowych). Dość, że 15 lipca 1914 r. ok. siódmej wieczór kolejka zdążająca do Warszawy wjechała między Pyrami a Grabowem na przechodzącą przez tory krowę.
Naoczny świadek relacjonował "Kurjerowi" jak to z rowu pod torami - którymi przejeżdżał pociąg - "zaczął wyganiać pasącą się tam krowę sześcioletni pastuszek. Krowa wgramoliła się wprost na plant i maszynista, prowadzący pociąg pospieszny, ujrzał ją nagle przed sobą o kilka kroków". Natychmiast "dał kontrparę" i starał się zahamować, ale już było za późno… Parowóz oto podskoczył jak piłka, przeszedł gładko przez biedną krowinę, pociągnął jeszcze za sobą wagon towarowy, a wreszcie "wykoleił się i wrył się kołami, bokiem, w przeprowadzoną na lewo od toru szosę." Z wagonu wysypały się cegły. "Prowadzący pociąg maszynista Zieliński, zaskoczony nagle wypadkiem chciał zeskoczyć z parowozu i uległ ciężkiemu poranieniu" - dodawał "Kurjer Warszawski" - "rannemu maszyniście udzielił pomocy lekarz kolejowy."
Tymczasem "nad rozmiażdżoną straszliwie krową, przed rozpędzonymi wagonami pociągu utworzyła się jakby zamknięta brama, utworzona ze stojącego bokiem na szosie, a właściwie wrytego w szosę parowozu i spojonego z nią wagonu towarowego" - relacjonował "Poranny", dodając z ulgą, że właśnie "to ocaliło podróżnych", gdyż na tę bramę wpadł wagon pocztowy, "który odniósł silne uszkodzenia i w którym jadący ludzie doznali wstrząsów nerwowych i potłuczeń - a za nim pozostałe wagony, które się nie przewróciły". Ludzie w panice wyskakiwali z wagonów, sporo osób doznało potłuczeń i wstrząsów. Ale dopiero po dłuższej chwili udało się sprowadzić nowy parowóz, tak że pociąg przybył do Warszawy z ponad dwugodzinnym opóźnieniem.
"Coby się stało" - pytał retorycznie "Kurjer Poranny" - "gdyby parowóz zamiast na lewo, skręcił na… prawo to jest w sam rów?…" Okazało się bowiem, że na kolejce grójeckiej doszło do poważnych zaniedbań i lekceważenia przepisów: ludzie byli przeciążeni pracą i nie było dostatecznej ilości hamulcowych, których zadaniem było wspomaganie maszynisty w zatrzymywaniu pociągu (a przecież "w kolejkach podjazdowych bezustannie istnieje możliwość że pociąg znajdzie się wobec przejeżdżającej furmanki lub przechodzącego przez tor zwierzęcia"). Konkluzja mediów, wyrażających vox populi była jednoznaczna: "dalsze przedłużanie systemu oszczędnościowego jest poprostu lekceważeniem życia pasażerów i pracowników kolejowych." No i wypasanego nad torami bydełka…
__________
Niniejszy tekst - w skróconej formie - ukazał się w 2006 r. na warszawskich stronach "Dziennika" w ramach cyklu "Alfabet warszawski". Wydawca nie podpisał był jednak z autorem stosownej umowy, zaś otrzymane przezeń honorarium urągało dobremu imieniu Wydawcy oraz jego - powszechnie znanym w całej Europie - możliwościom finansowym.
Inne tematy w dziale Rozmaitości