W latach 80. XX wieku rozpoczęto badania nad czynnikami biologicznymi mogącymi mieć wpływ na wystąpienie fobii społecznej.
Według nich ryzyko wystąpienia u dziecka tego zaburzenia znacznie się zwiększa, gdy u jednego z rodziców stwierdzono występowanie fobii społecznej.
W 2000 roku przeprowadzono badania w USA, których wynik sugeruje obniżony potencjał przyłączania się dopaminy do receptorów dopaminergicznych D2 u osób cierpiących na fobię społeczną.
Istnieją spekulacje na temat prawdopodobnej, patologicznie niższej aktywności układu dopaminergicznego wobec aktywności układu współczulnego u osób dotkniętych tym zaburzeniem.
Czynniki genetyczne. Wpływ dziedziczenia może być w pewnym stopniu nieswoisty; wykazano na przykład, że jeśli jeden rodzic ma zaburzenia lękowe lub depresję, to u dziecka podwyższone jest ryzyko wystąpienia zaburzeń lękowych i fobii społecznej.
Niektóre z objawów to:
- ciągły wybór negatywnej interpretacji zaistniałych w życiu zdarzeń, nawet gdy jest możliwość neutralnej lub pozytywnej oceny.
- prokrastynacja
- anoreksja, bulimia
- niechęć do komunikacji z innymi, posiłków w publicznych miejscach
Farmakologiczne leczenie - inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI),inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny i noradrenaliny (SNRI). /WIKI/
Nikt z nas nie jest czysty emocjonalnie.
Każdy ma jakiegoś robala, fiksacje, lęki.
Jest jednak różnica pomiędzy uśrednionym bałaganem, deficytami - a jednostką chorobową. Gdzie jednostka chorobowa nie musi oznaczać choroby psychiatrycznej.
Klasyfikuje się ją jako zaburzenie.
Dotknięci socjofobią nie wchodzą w związki, a jeśli nawet pobierają się - takie małżeństwa nie mają szans na przetrwanie.
Chyba, że osoba z zaburzeniem konsekwentnie się leczy - gdzie lepsze wyniki daje terapia bechawioralna od farmakologicznego wsparcia.
W swoim życiu spotkałam się z 4 osobami z ewidentnymi objawami socjofobii.
Tego faceta poznałam przez koleżankę, bo był jej partnerem.
Unikał jak mógł ludzi, spotkań towarzyskich.
Cały czas powtarzał - także w rozmowach ze mną, że jest nikim, że ma niechęć do ludzi.
Miał świadomość, że wymaga terapii - ale konsekwentnie odrzucał taki rodzaj pomocy. Bo czułby się już totalnie przegrany.
Jego dziewczyna - odwrotnie - kochała być z ludźmi, otwarta, extrawertyczna, często uśmiechająca się.
Cały problem przy współbyciu tak różnych osobowości polega na tym - że wektor jest tylko w jedną stronę.
Czyli dotknięty socjofobią infekuje, terroryzuje tę drugą stronę.
Gdy zapraszałam ich oboje na me urodziny, imieniny - jasne - na pewno przyjdą. Zresztą mieszkali 2 kroki ode mnie.
I zawsze tak na godzinę, lub więcej przed party - on oddelegował ją z prezentem, by w progu mi wręczyła - bo zakaz uczestnictwa.
Raz przyszli razem na kawę - ale gdy nie było innych gości.
Kolejny raz też mieli we dwójkę przyjść - ale on zmienił zasadę. W jeden dzień ona, w następny on.
Zdumiewające.
Przez całe lata korzystając z jej mieszkania, jej ciała oznajmiał, że ona musi poczekać aż ją pokocha - bo obecnie to nic z tego.../sic!/.
Wszyscy jej znajomi mówili: uciekaj dziewczyno!
A trzeba dodać, że robił jej takie awantury, że sąsiedzi brali w rachubę ściąganie policji.
No i nie wytrzymała.
Otworzyła się na innego.
Na co jej były - szantaż samobójstwem.
Wszyscy gratulowali jej, że miała siłę, odwagę zakończyć ten koszmar - tylko, że on zabierając swoje rzeczy - zostawił na lustrach w domu napisy: kocham cię.
O naiwności ludzka!
Koleżanka zerwała z nowym chłopakiem, wróciła do byłego - szybki ślub, zaraz ciąża - a podczas ciąży - odszedł do mężatki z dzieckiem.
Ta sytuacja trwa do dziś.
Kolejny przykład - wiele o nim wiedziałam - raz gościłam w domu. To nie był Polak.
Obrażony na życie, na innych. Izolujący się od innych, a jeśli ktoś bliżej - dopuszczał by jedynie lekceważyć. Fundował piekło - a przy próbach zerwania z nim - mantra, że odbierze sobie życie.
Manipulant i kłamca - gdy dziewczyna zerwała z nim - uciekajac do innego odległego miasta, zmieniając też tym samym uczelnię - monitorował ją, także przez znajomych - ponad rok. Setki smsów, maili z wyrzutami, chorymi szpiegotami etc.
Nie miałby szans nękać, gdyby nie słabość tamtej dziewczyny do socjopatów.
To po co uciekać do innego miasta, jeśli daje się przyzwolenie na dalsze nękanie. W prosty sposób można bylo to uciąć.
Kolejny przykład. Inteligentny, sympatyczny facet. Gdy siedząc vis a vis mnie wolał dialogować przez zapisywanie fiszek - brałam to za egzotyczną formę zabawy.
Wykonanie dla niego telefonu - nawet do osób, które od lat zna - to była katorga - często kończąca się w toalecie. A tylko dlatego, bo normalny call.
Podczas podróży - gdy się zabłądziło - za nic nie zapyta o kierunek. Ponad siły.
W pracy miał opinię sztywnego mruka, milczka.
Po założeniu neta - wtedy jeszcze łączenie przez modem - każde logowanie - to sprint do wc albo biegunka, albo torsje...
Sam zapraszał gości, by przy suto zastawionym stole oznajmić:
-Nienawidzę przyjmować gości.
Szybko dom stał się twierdzą zamknięta dla innych.
Sporo o nim wiem, bo to mój ex..
Już kiedyś pisałam, że ratując się u głównego psychologa miasta - w czasie terapii usłyszałam:
- Nie miała pani żadnych szans przy tego typu zaburzeniach. Żadnych. Pani wysoka komunikatywność, pogoda ducha - nie mogły mieć znaczenia. Bo chory wobec takich cech nie zdrowieje, za to infekuje sobą.
I tak było...
Jeszcze dziś mam wiele pracy, by się z tych lat odbudować...
I świeży przykład - niedawno gościłam dziewczynę. Znałam ją wcześniej z opowieści. Że sympatyczna, z pasjami etc.
Gdy przyjechała do mnie nawet się nie przywitała. W ogóle.
Zrzuciłam to na karb zmęczenia podróżą.
Pomimo mej bardzo ciężkiej sytuacji finansowej, przyjęłam jak najpiękniej umiałam.
Sama spałam na twardej podłodze, by gość mial komfortowo w mej sypialni.
Nawet materaca nie miałam.
Nigdy, w żadnej sytuacji nie wymagam ani atencji wobec mnie, ani serdeczności, ani tym bardziej miłości.
Stanów emocjonalnych u innych - nie zamawia się.
Natomiast naturalnym jest oczekiwanie elementarnego szacunku, jeśli już nie uśmiech - to przynajmniej nie gorzki grymas.
Gdy przeglądam kadry z tej wizyty - na każdym nienaturalny grymas.
Wizyta skończyła się niefajnie - delikatnie mówiąc.
Początkowo płakałam w ukryciu na balkonie, by nie obciążać obecnych - dopytywana otwarcie mówiłam skąd łzy.
Kroplą okazała się próba detonowania planów moich i mej Mamy.
Nie wytrzymałam i wypierd....m gości. Dosłownie!
Zdarzyło mi się to 1 raz w życiu - choć wiele traum zaliczyłam.
Nie jestem z tego dumna - bo wyjść z siebie to żaden powód do dumy.
Po 2 miesiącach od wizyty - próba omówienia tego, co się stało.
Niechęć drugiej strony - ale ja nie zostawiam bałaganu, nie boję się konfrontacji.
I co usłyszałam?
Że mój gość ma od dawna zdiagnozowaną socjofobię - ale to moja wina, że nie zagaiłam rozmową - choć nie znam tamtego języka.
To moja wina, że tamta się nie przywitała i czlowiek we własnym domu czuł się jak zbyteczny intruz.
Wisienką na torcie był konkluzja - że to ja wymagam leczenia psychiatrycznego!
Nikt mnie nie uprzedził, że dziewczyna ma taki problem - choć przeraził mnie jej sam widok - klasyczna anoreksja - do której sama się przyznaje.
Jej mąż nie podróżuje z nią - choć nie mają dzieci - za to chętnie opłaci bilety, hotele też innym - by ktoś z nią jeździł.
Przypomniała mi się mantra exa - leczonego psychiatrycznie od dekad - że to ja jestem chora... a on zdrowy.
Najtrudniej zbadać, zeskanować siebie - ale składając papiery na studia musiałam mieć wynik badania psychiatrycznego - czysta - brzmiała diagnoza.
Przed terapią - gdy agonia małżeństwa - wymagane badanie psychiatry - by wiedzieć jaki typ problemu. Wynik - zero problemów psychiatrycznych.
Mam swoje wady, deficyty - piszę też o tym na blogu.
Ale powoli zaczyna mnie gorzko bawić, że osoby z diagnozami zaburzenia - walą oskarżenia, że to ja jestem chora, że ja jestem winna - bo jest niezgoda we mnie na to, by lekceważono mnie we własnym domu - a do tego nie mam pojęcia z jakim schorzeniem goszczę daną osobę.
Dowiedziałam się przy okazji, że byłam latami okłamywana w ważniejszej sprawie.
No ale jak się słyszy, że osoba z diagnozą socjofobii i ostrymi jej objawami jest ZDROWA, a to we mnie jest problem...nie dziwi już nic...
Mam żal do siebie, że zostałam wyprowadzona z siebie, że jednak puściły mi nerwy - z drugiej strony nie jestem kamieniem, nie jestem martwa. Jeszcze czuję....
Zakochana w ludziach, a obrywająca za ich problemy, z którymi nie mam nic wspólnego. Ale jakie może mieć znaczenie fakt, że ....jeszcze czuję....I od czasu do czasu muszę chronić siebie.
Inne tematy w dziale Technologie