"Niemcy nie lubią prawdy, nie chcą jej poznać, nie znają jej uroku i jej oczyszczającej siły. Kochają odurzające opary, gnuśne, boleściwe brutalne, "nastroje duszy" i nawet dziś, kiedy stali się wskutek tego "śmieciami i pomiotłem ludów", najchętniej mordowaliby każdego, kto chce im obrzydzić ten duchowy fuzel. Zachowują się tak , jakby Niemcy były czymś w rodzaju Jezusa Chrystusa, biorącego na siebie grzechy świata." Tomasz Mann w liście do Hermana Hesse, 12 październik, 1947.
Powiedzieć jak bardzo się różnili miedzy sobą, to nic nie powiedzieć. Pomimo tego połączyła ich więź, której po latach nie bali się określać przyjaźnią. 40 lat systematycznej między nimi korespondencji to nie w kij dmuchał. Nieczęste spotkania, wspólne wyprawy wakacyjne - a pomimo tego do końca dni swoich zwracali się do siebie per Pan.
Ich wzajemną relację nie tylko weryfikowały ciężkie lata wojny, ale i próby skłócenia ich - w periodykach, ale i w listach swoich wielbicieli. Po obu stronach często hołd czytelniczy wiązał się z paleniem na stosie przyjaciela, nie tylko po piórze. Hesse stanowczo tępił tak wyrażone wyrazy uwielbienie wobec niego, a dyskwalifikujące Tomasza Manna - twardo odpisywał, że nie chce słów uznań od takich osób.
Pisali do siebie właściwie o wszystkim, swej pracy twórczej, zniechęceniu, pobudzeniu, o swych inspiracjach, o podróżach i oczywiście o polityce.
Tomasz Mann nie ustawał w próbach zwrócenia uwagi na dorobek Hermana H., kapitule przyznającej Nobla. Skutecznie zresztą.
Lakonicznie, ale przemycali w listach także dramaty, które spadały na nich jeden po drugim. Chyba największym była samobójcza śmierć syna - Klausa Manna w Cannes.
Tomasz Mann zwierzył się przyjacielowi, iż wyrzuca sobie chłodny stosunek do syna, gdzie był surowszym cenzorem jego prac, niż sam by tego chciał. Ale ów dystans mógł brać się przede wszystkim z powodu homoseksualizmu Klausa.
Jeśli zwierzali się sobie, odkrywali intymność emocji - to jedynie w sprawach społeczno-politycznych. Przełomem stała się śmierć Klausa, gdyż w kolejnym z listów autor "Historii Jakubowych" - dość obszernie opisał zły stan emocjonalny swej córki - Eriki.
Jakież musiało dopaść go zdumienie podczas lektury odpowiedzi Hermanna, gdy ten przyznał się, iż Eriki sama napisała do niego, niejako szukając emocjonalnego wsparcia.
Śpiesznie dodał, że ów niespodziewany dialog epistolograficzny z latoroślą Tomasza - to jedno z najczystszych przeżyć.
W maju 1955 obaj wzajemnie prosili siebie, by jeden drugiemu pozwolił szybciej odejść z doczesności, gdyż nie chcą doświadczać bólu utraty przyjaciela, osoby tak bliskiej.
W tej symetrycznej prośbie nie było kokieterii. Oni naprawdę tak czuli.
Hesse w liście do wdowy po Tomaszu, który zmarł z powodu skrzepu, z bólem konstatuje, iż całe życie był pewien, że to jej mąż go przeżyje. I dlatego będzie mu łatwiej...
"Zrozum, żaden czyn nie jest aktem samym w sobie (...). Kiedy podnosisz kamień i rzucasz nim, trafiając lub chybiając celu, nie jest to koniec całej historii. Gdy podnosisz kamień, ziemia staje się lżejsza, a twoja dłoń cięższa. Kiedy nim ciśniesz, gwiazdy reagują w swym biegu. W miejscu upadku zmienia się wszechświat. Na równowagę całości składają się pojedyncze zdarzenia. " Ursula K. Le Guin
Obaj to unieśmiertelniona ich dziełami - przeszłość.
Obecnie, nikt z przyjaźniących się - nie zwraca się per pan/pani. Nawet w ledwo zawiązanych znajomościach jesteśmy na ty. Nie ma w tym nic oburzającego czy pejoratywnego.
Każda atencja bliźniego, przyjazna postawa, także miłość - zmienia nam wszechświat. Gdy grawitacja pozbawia nas łzy z policzka odwracamy go do światła osób życzliwych nam. Do tej strony świata, w której czujemy się bezpieczni.
"Do domu nie wraca się nigdy [...]. Ale tam, gdzie zbiegają się przyjazne drogi, cały świat przez chwilę wydaje się domem." Herman Hesse
Często żyjemy iluzją posiadania takich adresów, może nawet jednego.
Śnimy snem...bezdomnego...
Inne tematy w dziale Kultura