"Uwierz mi. Ludzie, którzy nigdy nie płaczą, to najbardziej nieszczęśliwe istoty na ziemi". Guillaume Musso
Był taki film..." Down in the Valley" z moim ulubionym Edwardem Nortonem.
Gdy Rysiek Gere szukał aktora do filmu "Primal Fear", Norton zostawił w tyle 2000 przesłuchiwanych kandydatów.
Dlaczego mnie to nie dziwi...
Zresztą pierwszy raz zetknęłam się z nim, właśnie w "Lęku pierwotnym".
Sam Gere wypadł tam blado przy świeżym absolwencie japonistyki.
Wróćmy jednak do " Down in the Valley"...
Tak już jest na tym świecie, że panowie lubią deprawować młode, płoche, naiwne dziewczątka...
Tu mamy niejako odwrócenie tego...porządku. O wiele starszy od licealistki Norton - zalicza kolejne życiowe inicjacje dzięki niej. Seks, narkotyki, bliskość w nieskończoności fal oceanu.
To ona go budzi do życia, do szaleństwa, spontanu - nie on ją.
Jego poetycka dusza, szarmanckość, "staromodne" traktowanie kobiety z szacunkiem, estymą, nienachalnością...
Prawie sielski obrazek, gdyby nie....
Fraza z innego filmu: "Sowy nie są tym, czym się wydają być"...
Nasz nieśmiały bohater, introwertyczny, sprawiający wrażenie bytu, który inni mogą przestawiać wedle swych upodobań - powoli odsłania prawdę swego oblicza.
Rola szarmanckiego, wycofanego petenta kryje przerażającą prawdę o tym człowieku.
Potrafi być tłem do życiorysów spotykanych osób, by zza strategicznie ustawionych kulis - powoli stawać się koszmarem.
W pewnym momencie mówi do młodszego brata swej ukochanej:
- Płacz nie jest czymś wstydliwym, ja nie płaczę tylko przy tych, którzy są przeciwko mnie.
To prawda, nie płacze - on jedynie strzela do tych ludzi.
I nie dlatego strzela, bo chce ich zabić.
Pogruchotana psychika człowieka, który nigdy nie miał rodziny, który dorastał w wielu domach zastępczych - ratowała się tworzeniem świata alternatywnego.
Scenografia rodem z westernów, a on jako ów prawy szeryf, który naprawia świat.
Tak sobie to wymyślił i tak żył - gubiąc cienką linię pomiędzy rzeczywistością a sfabularyzowaniem swej własnej osoby.
Na westernach się strzela, ale aktorzy nie giną przecież.
O tym zapomniał.
Pozornie niezaradny, chaotyczny skrupulatnie tka program zniewolenia innych. Skutecznie. Bardzo skutecznie. Z niegasnącym na ustach zapewnieniem i o zgrozo, szczerym zapewnieniem, że on dla ich dobra.
Oczywiście nie zdradzę finału...
Sięgam po ten obraz, by nawiązać do postawy wielu - którzy czołobitnością, nieprzychylną uprzejmością, monologami o wartościach - dokonują jednego. Zniewalają, terroryzują, "likwidują" tych, co nie po ich myśli.
To nie jest syndrom otwartego, jawnego agresora.
Zgięty kark kłamliwego poddaństwa ma odwrócić uwagę od prawdziwych intencji.
Taki sztylet z rękojeścią wykonaną z masy - nie perłowej, ale strategicznej uprzejmości.
Inne tematy w dziale Kultura