Fakt, na ogół nie jestem w porządku wobec Holyłód oraz ich polskich agentos i zamiast grzecznie napychać im portfele wolę sobie ściągnąć film z netu. Jak wszyscy. Zgoła nie jak wszystkim zdarza mi się wybrać do kina. Parking - 6 zyli, bilety dla mnie i dla dziecka 35 czy tak jakoś, kola, popkorn - następne dwie dychy.
Na szczęście po kolę i popkorn jest kolejka i spóźniamy się na "film" jakieś 10 minut. Zaaaa maaaało. Przez kolejne 10 minut jesteśmy raczeni głupimi reklamami toksycznych produktów. W naszej chacie na bagnach nie mamy przesadnie wielu zasad, ale jednej przestrzegamy fanatycznie - na reklamy wyłącza się dźwięk. I idzie na siku czy gdzie tam. Nie po to bulę dwie stówki rocznie na abonament i sześć stów macherom od satelitarnej, żeby jeszcze dawać faszerować się reklamami.
W domu, jeśli omijając reklamy ominę kawałek filmu, zawsze mogę sobie cofnąć. W kinie jestem bezradny. Te bydlaki świetnie o tym wiedzą i pompują w nas ten syf ile się da, z fonią odkręconą poza granicę bólu. Długo i boleśnie, zapłaciłem +5 dych, to mam.
Ja i dziecko moje małe.
Dlatego - jeśli miałem jakieś skrupuły - to po sobotniej wizycie na "Muppetach" uleciały jak sen złoty. Do kina zawitam najwyżej, żeby pomiętolić koleżankę z klasy, czyli w następnym wcieleniu. Sayonara, kołki.
Inne tematy w dziale Technologie