Na każdym wyjeździe przychodzi taki moment, że worek z czystymi koszulkami pokazuje nam dno. Za granicą można wtedy połączyć przyjemne z pożytecznym i kupić fajną koszulkę z jakimś lokalnym motywem, w której po powrocie będzie można się ponapinać np. pośród mniej zasobnych krewnych, którzy musieli spędzić wakacje na działkach.
Zakup wakacyjnej koszulki jest z pozoru prosty, chyba, że, ktoś trzyma się nieżyciowych zasad estetycznych. Np. takich, żeby na koszulce z Dubrownika nie pisało "Dubrownik", a na tiszercie z Hondurasu - "Honduras".
No bo wiecie, kiedy wejdę na Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką (RODOS) w koszulce "Honduras", to przywitają mnie plebejskie porykiwania w stylu: ej ty dyrektor, pa, w Hondurasie był. A jak nie daj boże wystąpię na jakiejś firmowej imprezie, to jakże niesłusznie posądzony zostanę o snobizm.
Dlatego idealna koszulka nie narzuca się napisem, który można zaraz wrzucić do interku celem sprawdzenia cen last minute tamże. Powinna mieć jakiś fajny charakterystyczny malunek i tyle.
Proste powyższe wymaganie moje zmienia każdy rodzinny wyjazd w wyczerpujące polowanie, rzadko uwiecznione sukcesem. Dlatego nie mam koszulek z Hondurasu, Dubrownika, Turcji i wielu innych miejsc.
Nie wiem co zmusza tambylców do kropienia pod majestatycznym Błękitnym Meczetem w Stambule napisu "Blue Mosque, Istanbul"
Serio?
Żeby ktoś nie pomylił tych kopuł z "Dworzec PEKAES. Mława"?
Rozumiem jednak Turków. To kraj średnio zalfabetyzowany, jak ktoś już wyznaje się w literkach, to po prostu musi się swoją umiejętnością pisania pochwalić.
Zdecydowanie najgorsi są Grecy. Z miliona wrytych w europejską podświadomość klasycznych rzeźb, mozajek, rysunków na tych swoich dzbanach, Grecy na koszulki wybrali jeden - hełm hoplity z nieuchronnym podpisem "this is Sparta".
Drodzy czytający te akapity Grecy. Film "300" z którego ukradliście ten cytat jest makabryczną szmirą. Jeżeli odnajdujecie w niej swój obraz, świadczy to Was jak najgorzej, jako o stadzie przerośniętych nastolatków. Plus, nigdy, ani na wyspach ani w Grecji kontynentalnej nigdy nie widziałem Greka ze sterydowym kaloryferem, wszyscy jesteście pociesznymi grubaskami w różnych fazach grubaskowatości.
Dlatego na koszulce jaką kupiłem sobie na drogę powrotną z Krety nie występuje żaden Grek, tylko fosforyzujący Bruce Lee.
Bez napisu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości