libellus libellus
4136
BLOG

List otwarty do Pana Jarosława Kaczyńskiego

libellus libellus Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 258

Szanowny Panie Prezesie!


   Zwracam się do Pana jako do szefa Prawa i Sprawiedliwości, partii, która wygrała wybory i będzie formować nowy rząd.

   W tym roku zaczęłam 28 rok pracy w szkole. Można by rzec, że na edukacji zjadłam zęby. Przeżyłam niejedną reformę, wdrażałam z większym lub mniejszym przekonaniem rozmaite innowacje autorstwa kolejnych ministrów. Uczyłam najpierw w szkole podstawowej, potem w gimnazjum, obecnie znów w podstawówce. Na moich oczach zachodziły zmiany, nie tylko organizacyjne, ale też narodziły się nowe pokolenia, wyrosłe na komputerach, tabletach i smartfonach. Udało mi się przetrwać czas, kiedy od nauczycieli wymagano kształcenia wyłącznie umiejętności, zaś przekazywanie wiedzy traktowano jako szkodliwy archaizm. Z pewnym smutkiem obserwowałam powolny, ale ciągły proces obniżania poziomu nauczania, którego konieczność tłumaczono mi zmianami w kształtowaniu się funkcji mózgu dzieci wychowywanych w czasach wszechobecnej technologii i dostępu do mediów. Podejmowałam wszelkie możliwe próby podniesienia efektywności mojej pracy. Stosowałam aktywizujące metody i techniki nauczania, włączałam w proces edukacyjny multimedia, indywidualizowałam lekcje, przygotowywałam osobne zadania dla dzieci o różnych preferencjach afiliacyjnych i poznawczych, stosowałam ocenianie kształtujące, tworzyłam programy adresowane do konkretnych zespołów klasowych.

   Gdzieś z tyłu głowy rósł mi niepokój, że coś robię źle. Co roku moi uczniowie umieją mniej, są mniej dojrzali intelektualnie, paradoksalnie – mniej kreatywni i mają mniejszy potencjał niż ich rówieśnicy sprzed kilku lat. Od 1999 roku, kiedy powołano do życia gimnazja, rozpoczął się nieprzerwany ciąg podejmowania w szkołach działań pozornych, niesłużących w żaden sposób podnoszeniu jakości pracy – z taką lubością badanej przez kolejne władze oświatowe – ale gromadzeniu dokumentów, zaświadczeń i dyplomów. To, co miało być nowatorskie, wyparło żmudną, systematyczną, codzienną pracę. W cenie przestało być rzetelne nauczanie, postawiono na efekciarstwo i tego efekciarstwa ode mnie wymagano. Zostałam nauczycielem dyplomowanym, choć cały okres stażu, zamiast przyczynić się do mojego rozwoju zawodowego, był zwyczajną stratą czasu, poświęcanego na tworzenie opasłej jeszcze wówczas teki, w której kompletowałam dowody spełnienia poszczególnych kryteriów. I pewnie dawno już rzuciłabym to wszystko i wyjechała w przysłowiowe Bieszczady, gdyby nie frajda, jaką sprawia mi kontakt z dziećmi i młodzieżą.

   W kwietniu nie przystąpiłam do strajku z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym były zwykłe zasady – nie zawodzi się zaufania dzieci. Drugim – przekonanie, że to nie pensje nauczycielskie są podstawową bolączką szkolnictwa.

   We wrześniu, jak co roku, przeprowadziłam diagnozę wstępną w klasie czwartej. Wrzuciłam wyniki do makra w Excelu i zerknęłam na uzyskane przez poszczególne dzieci rezultaty procentowe. Dwoje z nich zdobyło powyżej 90% punktów, reszta klasy od 7 do 52%. Z ciekawości sprawdziłam, kim są uczniowie, którzy odnieśli największy sukces, znacznie odstający od wyników reszty. Okazało się, że to dwie dziewczynki, imigrantki z Ukrainy, z których jedna mieszka w Polsce rok, a druga dwa lata. I nie byłoby może w tym nic zdumiewającego, gdyby nie fakt, że uczę języka polskiego. Dzieci, dla których język ten jest językiem ojczystym, znają go słabiej niż cudzoziemki.

   Co zatem poszło nie tak? Gdzie tkwi słabość polskiej edukacji? Jakie wykształcenie zapewniamy naszym dzieciom w porównaniu z tymi, które kończą szkoły w innych krajach?

   Reforma pani minister Zalewskiej, której zapowiedzi witałam z ogromnym entuzjazmem, okazała się pudrowaniem objawów choroby, a nie leczeniem. Paradoksalnie też szkolnictwu nie przysłużyło się obniżenie stopy bezrobocia – najlepsi nauczyciele zaczęli się masowo przekwalifikowywać i opuszczać zawód. W szkołach już wkrótce zostaną jedynie takie dinozaury jak ja. Nie mam pojęcia, co będzie, kiedy przejdziemy na emeryturę.

   Mam pełną świadomość, że w państwie jest wiele do zrobienia, przed nowym rządem staną niebagatelne wyzwania. Jeśli jednak po raz kolejny Rada Ministrów potraktuje szkolnictwo jak obszar peryferyjny, a szefem resortu edukacji zostanie ktoś, komu wypada dać jakąkolwiek tekę, strat nie da się już odrobić. Konsekwencje zaś poniesiemy wszyscy. Nie znam recepty na uzdrowienie oświaty. Jestem tylko szeregową nauczycielką, która chciałaby rzetelnie wykonywać swoją pracę, w oparciu o sensową podstawę programową, rzetelny podręcznik, bez konieczności dokumentowania każdego działania edukacyjnego, co najmniej pięcioma obszernymi sprawozdaniami, ewaluacjami i planami. Są ode mnie mądrzejsi i ciągle jeszcze liczę na to, że jeden z nich zostanie Ministrem Edukacji Narodowej.

Z poważaniem

nauczycielka.


libellus
O mnie libellus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo