Od lewej;Pałac Biskupów Unickich,Ratusz i Crisul.
Od lewej;Pałac Biskupów Unickich,Ratusz i Crisul.
lideksynubeka lideksynubeka
3895
BLOG

Oradea w Rumunii.Wyjazd lekko alkoholiczny.

lideksynubeka lideksynubeka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Siedzimy sobie z rodzinami na wypoczynie  w Hajduszoboszlo.Głowa drugiej rodziny,mój serdeczny przyjaciel Perpuś,obecnie korporacyjny tuskomatoł zamarzył sobie wycieczkę do Rumunii.Jako klasyczny leming był wszedzie tam,gdzie bywanie jest trendy,kul i dżezi,ale o Rumunii nic w GW i TVN nie było.Jego też.

   Rumunia jest pieknym krajem,a jej piekno przejawia się rożnorodnością.Straszliwe Góry Fogaraskie(z najpiekniejszą trasą transfogaraską na wys.2000mnp.),łagodniejsza lesista Bukowina,śliczna Mołdawia,płaska Wołoszczyzna,dzika delta Dunaju.Życia nie starczy by to zwiedzić.No i miasta.Zachodnio- i północno-rumunskie przez 1000 lat należały do Korony Węgierskiej,co uwidacznia się w architekturze.Południowo-wschodnie zaś kulturowo przynależały do dzikich Bałkanów.

   Rządy debila Caucescu oraz nastepującego po nim POstkomunisty Iliescu doprowadziły kraj do nędzy i zacofania,powodując w potencjalnych turystach lekki strach przed wizytą tamże.

   W Polsce Rumunia czasami jest postrzegana przez pryzmat żebrzących na naszych ulicach Cyganów.

No,ale my zrywamy się wczesnym czerwcowym rankiem z naszych apartamentowych pieleszy i ruszamy we dwójkę z Perpusiem w kierunku dworca kolejowego w Hajduszoboszlo.Naszym celem jest Oradea(przez 1000 lat węgierski Nagyvarad)

Zamierzamy dotrzeć tam pociągiem.Niestety pojawiają się problemy.Z nieba leje się żar,a Polak nie wielbłąd,pic musi.Wyrwani spod żoninych kuratel jesteśmy obaj z Perpusiem wysuszeni jak gąbki.Toteż nakładamy drogi do Nelson Pubu.Tam ratuje nas przed niechybną śmiercią beczkowe Soproni po 400 HUF.Po 2 kufelkach świat i ludzie robią się jacyś piekniejsi,więc ruszamy dalej.Teraz czeka nas najdłuższy odcinek drogi,będący na dodatek prawie pozbawionym oaz z piwem.

     Po przejściu jakiś 2 km obydwaj wyglądamy jak wyjęci z sauny.Na szczęście na naszej drodze pokazuje się oaza,czyli bar dla miejscowych o nazwie zagubionej w pomrokach dziejów.Tam życie nam ratuje Kóbanyai po 220 HUF.Tak więc na dworzec docieramy weselsi.

    Na dworcu tworzymy ad hoc plan podrózy.Otóż musimy najpierw udać się do miejscowości Puspokladany,aby tam przesiąść się na pociąg do Oradei.Bilet do Puspokladany tam i z powrotem kosztuje nas obydwu ok 2000 HUF.Ponieważ pociąg nie przyjeżdża,udajemy się do dworcowego baru,który jest kioskiem z lodówką pełną piwa.Raczymy się trunkami aż do gwizdu lokomotywy i stukotu wagonów.

   W Puspokladany wysiadamy po kwadransie.Ta stacja jest węzłem kolejowym,więc posród innych pociagów szukamy naszego do Oradei.Znajdujemy go błyskawicznie,a co najciekawsze odjeżdża on zaraz.Okrętujemy się w pustym bezprzedziałowym InterCity.Zjawia się wesoły konduktor.My oczywiscie nie posiadamy zadnych biletów.To zmusza nas do wliczenia w pozycję "koszty"opłaty za wystawienie biletu w pociągu.Pod tym względem koleje wegierskie(MAV) nie są przyjazne i liczą sobie za tę czynnośc 2600 HUF.Z pragmatyki podróży bilet kupujemy do Biharkeresztes,bedącym ostatnią stacją na Węgrzech.Łącznie płacimy coś ok 7000 HUF.Po załatwieniu dilu zapadamy w drzemkę na godzinę,nie zawracając sobie głowy biletami przejściowymi przez granicę.W tym czasie pociąg przejeżdża ok 60km,zatrzymując się na każdej stacyjce.Z drzemki wyrywają nas zdziwieni naszą obecnością wegierscy policjanci graniczni.Sympatyczne chłopaki,pokazujemy im tylko,że mamy jakieś dowody osobiste.

    No i zaczyna sie egzotyka-po kwadransiku z wypiekami na twarzy stajemy w miejscowości Episcopia Bihor.To już Rumunia.Zmieniaja nam lokomotywę.A ku nam kieruje się wąsaty osobnik w gigantycznej czapce z daszkiem i z napisem CFR co oznacza koleje rumuńskie.Próbuje nam sprzedać bileta do Oradei wyciągając olbrzymią księgę z taryfami.Po wręczniu mu banknotu o nominale 5 € chowa ją i grzecznie sie kłania.My zapadamy na chwilę w letarg.

  Wybijamy się z niego na dworcu w Oradei.Zgiełk,wrzaski,bieganina publiki uświadamia nam,że jestesmy już na Bałkanach.Przechodzimy na ulicę Republicii.Jest gorąco,a my uświadamiamy sobie,że nie mamy ani jednego leja,którym moglibyśmy ugasić pragnienie.Wobec tego wsiadamy w tramwaj,który ma nas zawieżć na Strada Republicii,czyli główny deptak Oradei,pełen knajp,parasoli i kolorowego życia.Tramwaj jedzie trochę na okrągło,ale wysiadamy na Piata Unirii.Po lewej mamy imponującą kamienicę "Czarny Orzeł"(Vulturul Negrul),przed sobą Ratusz i Pałac Biskupów Unickich,a po prawej rzekę Crisul Repede,która po przepłynięciu na Węgry zmieni nazwę na Sebes-Koros.A po polsku Szybkim Kereszem się nazywa.

   Przechodzimy przez ładny zabytkowy most,mijamy po lewo Teatr Panstwowy i już jesteśmy na deptaku.Tam ładujemy się pod pierwsze lepsze parasole,żadając rumuńskiego piwa oraz kawy.Dostajemy butelki zimnego Ursusa.Ciekawostką rumuńskich knajp jest to,że nie uswiadczysz czlowieku piwa z beczki,jeno butelkowe.Ale dudlimy Ursusa z zapałem wedrowca po pustynii.Po pierwszym drugi,po drugim trzeci,aż wreszcie zaczynamy kontemplować otoczenie.No i cóż widziem?

    Deptak szerokim jest.Tak szerokim,że knajpiane parasole po jego środku nie tamują ruchu pieszych.Piesi ładnie ubrani przemieszczają się w swoich sprawach,jedni szybko,inni wolno.ale chętnie przysiadują przy stolikach na pogaduszki i coś na przełyk.Nie ma żadnych Cyganów zakonu żebraczego.Podłoże wykonane starannie z kostki.Ruchu samochodowego nie ma rzecz jasna.Co jakiś odcinek z ziemi tryska mała fontanna.

    Budynki wokół nas to mieszczańskie secesyjne kamienice.Niezbyt wysokie,nie przytłaczają przestrzeni.Większość z nich starannie i z pietyzmem odnowiono,ale trafiają się te z liszajami,brudem i patyną nędzy lat minionych.Na parterach w wiekszości sklepy sieciowe znanych i w Europie marek oraz wszechobecne banki(na rumuńskiej zapadłej prowincji nowoczesny budynek banku jest często jedynym zbudowanym na przestrzeni ostatnich powiedzmy 10 lat).I siedziby-matki knajp mających swoje przyczółki na środku deptaka.Tam są toalety!!

   No,ale w nas budzi się tzw.szwendacz,więc musimy koniecznie iść gdzie indziej.Żądamy rachunku i stanowczo oświadczamy,że nie mamy nic innego oprócz euro.Kelnerka leci po aprobatę do jakiejś matrony,ta wyraża zgodę skinieniem głowy i za trzydzieśi parę lei(RON-powszechnie obowiązujący skrót,albo jak woli leming,ticker waluty)zostawiamy 10 €.Kurs leja do euro oscyluje w okolicy 4,4.

    My się przenosimy ze dwie knajpy dalej.Tym razem trafiamy zle.W obiegu tylko Heineken,i to na dodatek w małych butelkach.Ale pić się w tym upale chce,toteż po jednej kolejce bierzemy drugą,po drugiej trzecią,w międzyczasie chyba zmniejszyli butelki,więc musimy wziąc czwartą.Ta z kolei budzi w nas głód,więc żadamy menu.Repertuar posiłków jest w 3 językach-rumunskim,angielskim i węgierskim.W tym ostanim zapewne z powodu dawniej większości,a obecnie mniejszości węgierskiej w mieście.Wiemy jedno-unikać ścierwolatki pod nazwą ciorba de burta,którą każdy fan Rumunii rodem z forum GW uznaje za przedmiot kultu ,a która to zupa nadaje się do straszenia własnego żoładka.Gdyż jest to chłodnik na żołądkach drobiowych.Albo czymś jeszcze gorszym.Ze śmietaną.

   My zamawiamy jakąś pastellę paprykową.Zjadamy ładnie,zostawiamy banknot 20€ w zamian dostając parę lei w plastikowych banknotach Banku Rumunii.Dużo tego nie ma,w najbliższym sklepie spożywczym wszystko zamieniamy na dwie butelki piwa Ciuc po 3,3 RON za sztukę.Zostaje nam trochę monet.Nawiasem mówiąc,jest to jedyny sklep spożywczy na deptaku.I drugim nawiasem,czy to w knajpach,czy w sklepie wszyscy mówią po angielsku.Spróbujcie w mowie Szekspira zamówić cos we wschodnich Węgrzech.

   Z butelkami w ręku szukamy jakiejś ławki.Skręcamy z deptaka w prawo w jakieś zakamarki.W małym parku odkrywamy knajpę urzadzoną jakby w dawnym,za przeproszeniem,publicznym szalecie parkowym.Toteż na ławeczce parkowej opróżniamy butelki i pakujemy się do knajpy.W środku jest przyjemnie chłodno,napisy na parasolach reklamują piwo Ciuc(czytaj Kiucz).Płacimy znowu w euro,ale ponieważ nasze siły zostały nadwątlone,to wypijamy mało,a reszta z banknotu 10€ robi się pokażna.

   Wracamy na deptak,gdzie w jednej z licznych braserii kupujemy sobie słodkie bułki po 2 RON.Potem wracamy do owego jedynego sklepu,gdzie nabywamy butelkę białego Cotnari za 13,7 RON.Z tą butelką zaczynamy powoli szukać drogi na dworzec,gdyż czas zaczyna jakoś przyspieszać.Co dziwne nie jest,gdyż w Rumunii musimy przesunąć zegarki do przodu o godzinę.Drogi znależć sami nie możemy,ale zapytana o pomoc piękna Oradeanka pokazuje nam kierunek.Okazuje się,że z końca deptaka trafiamy wprost na tramwaj,którym na dworzec(Gara) mamy chyba 3 przystanki.W naszym stanie nie przejmujemy się żadnymi kontrolerami biletów.

    Na dworcu szybko przeliczamy majątek.Zostało nam 4 leje,a piwo kosztuje 3,7.Bierzemy jedną butelkę i idziemy szukac jakiegoś pociągu na Węgry.Okazuje się,że jest zaraz(co za fart!!!).Wsiadamy zmęczeni i zaczynamy drzemać w oparach alkoholu.Wagon jest pusty.Aby nikt nas nie budził,kładziemy na podokiennym stoliku 1000 forintów.Szparką oka widzę,jak bierze je rumuński konduktor.

    Budzi nas bezlitosny Wegier,który nie chce 5000 forintów wciskanych do kieszeni,poczem sam nam wciska drukowany z przenośnego terminala bilet za ok.7000.Znów przeklęta pozycja" potdij" ,czyli opłata za wystawienie biletu w pocągu.To znaczy translatorsko "dopłata".2600 HUF.

    Wprawia nas to w smutny nastrój.W Puspokladany milcząco przesiadamy się na pociąg do Hajduszoboszlo.Po 15 minutach jestesmy na miejscu.Pustka okolicy i charakterystyczna suchość gardła zmuszają nas do udania się z kolei na zaludniony deptak w  Hajduszoboszlo .Ale to zupełnie inna historia.

                                                                                                          Salut!! Drum bun.
 

Zobacz galerię zdjęć:

Esencja Oradei-deptak
Esencja Oradei-deptak A tu jechaliśmy tramwajem.W głebi po prawo wieża Pałacu Biskupów Unickich Na prawo Teatr Państwowy.Po jego prawej stronie zaczyna się deptak. Najegzotyczniejsza kamienica na deptaku

tolerancyjny jak GW i obiektywny jak TVN.Przedwojenny warsiawiak,dawniej z Mokotowa,obecnie Bemowo.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości