Samolot rejsowy Warszawa - Chicago lekko opózniony. 3-tygodniowy pobyt w kraju po dwóch latach nieobecności szybko minął.
Kiedy wyjeżdżałam 3 lata temu, polityczne opary absurdu unosiły się w najlepsze, ale zajadle atakowana prawa część strony politycznej była wciąż przy życiu. Katastrofa smoleńska odsłoniła całą zgniliznę obozu rządzącego. Właściwie zgnilizna obnażała się każdego dnia pseudośledztwa. Powinno być to widoczne i oczywiste, jeśli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla większości Polaków. Nie było. Kaczyński powinien był już wtedy wygrać wybory na fali zrywu patriotycznego. Nie wygrał. Wielkie poczucie niesprawiedliwości nie pozwalało mi wtedy na optymizm i wiarę w wygraną w "kolejnych" wyborach. Nie przemawiała do mnie teza o "długim marszu". Półtora roku jednak minęło i obserwując kampanię i nastroje społeczne (jakkolwiek ze sporej odległości), znów uwierzyłam, że zwycięstwo jest możliwe. Zresztą, nie tylko ja.
Ostatni tydzień kampanii to totalny przedwyborczy matrix - wybielanie premiera przez mainstream i kreowanie kolejnych bzdetów, mających wywołać histerię wokół PiSu, zwoływanie "celebrytów", którzy za nadgniłą marchewkę są gotowi na wszystko, nawet "zebrać się w kupę i dać komuś w dupę". I na koniec biegający premier, by pokazać, że wizerunkowo wpisuje się w "kanon zachodnioeuropejskich polityków".
Bingo! Dokładnie takie triki działają! Przyzwolenie na manipulację, kolesiostwo, układy i posady oraz zbiorowe kłamstwo trwa.
Właśnie dlatego możliwe jest, by błazen, który chciał człowieka zbolałego tragedią " zastrzelić i wypatroszyć" jest dziś trzecią siłą w sejmie, a jego przyjaciel (autor wcale nie gorszych tekstów) zasiada w fotelu prezydenckim.
Właśnie dlatego bardziej od porażki opozycji frustruje wygrana tuskowo-palikotowej ekipy. Wygrana z taką przewagą to jasny sygnał od wyborców - "róbta, co chceta, my rozliczać nie będziemy, nam wszystko pasuje". Premier, który zdradza polską rację stanu i zgina kark przed wszystkimi w Europie, zaprzedając polskie interesy, dostaje w prezencie kolejną kadencję, kolejny kredyt zaufania. Trudno z takiej oferty nie skorzystać.
A co w tej sytuacji ma robić opozycja po przegranych wyborach? Chwilowo przygnębiona nie wiem na pytanie. Wielu rzuciło się do analiz, odsyłam do innych notek.
Jacek Karnowski na kilka dni przed wyborami pisał :
"Nerwy establishmentu biorą się ze świadomości, że tylekroć sztyletowana IV RP żyje, i że zapewne - wcześniej czy później - dojdzie do władzy. Bo tak będzie - wcześniej czy później Kaczyński albo ktoś z tej strony będzie premierem.
Po wyborach - niezależnie od wyniku - czeka nas jeszcze intensywniejsza kampania niszczenia opozycji. Będą próbowali rozwiązać "problem" raz na zawsze".
Opozycja przegrała, a ujadające buldogi natychmiast wyszły na prowadzenie. Wszystko PO staremu.
Komentujace to wczorajsze wpisy Gadowskiego i Seawolfa można podsumować jednym zdaniem - tyle był warty Lech Kaczyński, ile go atakowano, tyle jest warty Jarosław, jak wielka histeria wokół niego i chęć wyeliminowania go ze sceny politycznej raz na zawsze. Cała reszta to show na zamówienie.
Droga do wolności wciąż trwa, warto ją przejść w dobrym towarzystwie...
P.S. Za kilka miesięcy będę z powrotem , 6-tych urodzin S24 nie urządzajcie beze mnie.
http://wpolityce.pl/artykuly/15925-po-wyborach-niezaleznie-od-wyniku-czeka-nas-jeszcze-intensywniejsza-kampania-niszczenia-opozycji
Inne tematy w dziale Polityka