Bajeczka prosto z życia wzięta.
Jak powszechnie wiadomo, kogo jak kogo, ale specjalistów od tzw. political public relations jest u nas więcej niż ziarenek w korcu maku i gwiazdek na niebie. W każdym razie dostatek i jeszcze troszeczkę. Wystarczy otworzyć telewizor, kupić w kiosku gazetę czy zalogować się w pierwsze lepsze blogowisko a tu Wielkie Autorytety depczą po specjalistach, specjaliści po dziennikarzach, dziennikarze po politykach, wszyscy zgodnie tarzając się po public relations. Tylko niekiedy starzy ludzie wspominają z łezką w oku innych specjalistów, którzy pewnego dnia ruszyli w pogoń za Wielkim Zmywakiem i wszelki słuch po nich zaginął ;–(
Jak do tej pory niedoścignionym mistrzem w materii (zwanej swojsko pijarem) wydawał się być nasz premier Donald Tusk z dynastii pomorsko-kaszubskiej, przez niewdzięczników-ignorantów przezywany „Leniwym“ a przez zlosliwców (także nie-specjalistów) „Rudzielcem co pod pijarowym płaszczykiem cuda na wierzbie obiecał“. Ile oceanów atramentu, ile wiader pomyj wylano na niego z tego powodu trudno zliczyć. Niektórzy politycy, dziennikarze i blogowicze twierdzą wręcz, że Tusk jako taki nie istnieje. Fata morgana, pic na wodę i wydmuszka spin-konowałów. Cień dziadka z Wehrmachtu obiecujacy Wunderwaffe w postaci drugiej Irlandii i Zlotego Zmywaka. Śmiechu warte. Tusk i jego zapowiadane cuda – wymysł chorej wyobraźni bajarza, równie realny jak cesarskie szaty. Z tego powodu i za jego przyczyną w katolickim kraju nad Wisłą nawet małe dzieci przestały wierzyć w cuda. Do czego to doszło ;–(
Mogłoby się wydawać, że w każdym normalnym kraju, na tle takiego hochsztaplera wyrazista postać pana prezydenta ze wszystkimi jego (jakże ludzkimi) przywarami musi być dla każdego niczym orzeźwiający podmuch wiatru. Wydawałoby się. Niestety ciemny ludek nie zakumał i zamiast szczeremu prezydentowi uwierzył zakłamanym bajdom Tuska. Po prostu ludzie bajki lubią. Szczególnie takie z happy-endem. Zwolennicy horrorów są (jak to empirycznie udowodniono w zeszłym roku) w mniejszości, a w piekło i wieczyste męki to już nie tylko parafianie ale i co poniektórzy pasterze nie wierzą. Do czego to doszło ;–(
Tempus fugit, reelekcja jak miecz Damoklesa a upojony powodzeniem i słupkami sondaży polskojezycznych mediów Tusk coraz bezczelniej wyciągał łapska po ulubiony stołek pana prezydenta. Na nic zdały się barwne opowieści o złej kanclerz Merkel, zapowiadanej inwazji gejów czy historyczne udowodnione sensacje o Bolku co esbecję kochał a kaczorów nie lubił. Na nic szabelki, kasztanki, na nic traktatowe slalomy, na nic ordery za zwyciestwa nad Eurokolchozem, na nic osobista ofiara wiernej Fotygi. Tuskowi rosło i rosło bez końca, jak to zwykle w bajkach rośnie ;–)
W końcu ktoś z otoczenia pana prezydenta wpadł na rewolucyjny, jak na kancelarię, pomysł i postanowił załatwić Tuska jego własną bronią. Czyli właśnie pijarem i pozytywnym wizerunkiem lub jak to dumnie nazwano „nową twarzą prezydenta“.
I oto pojawił się rycerz w snieżnobiałym pancerzu. Demokratyczny i ponad podziałami, narodowo-patriotyczny (jak zajdzie potrzeba kosmopolityczny) opatrznościowy mąż stanu, uśmiechnięty i dobrotliwy dla przyjaciól i pamiętliwy i bezlitosny dla wrogów. Jak bezlitosny i pamiętliwy widzieliśmy już w poniedziałek (choc to może był to tylko pijarowy błąd poczatkującego).
I stał się cud. Halleluja! Naród to kupił. Jak kwiatki na wiosnę zakwitły teksty o cudownej metamorfozie prezydenta co to niczym barwny motyl uleciał z szarego kokonu poczwarki. Na początek nieco nieśmiałe i zdziwione ale wiadomo – co ma wisieć nie utonie i co ma sie wydarzyc to sie wydarzy. Jak jeszcze w grudniu pan prezydent strzeli lakierkami i zaprosi do poloneza, to Tusk moze pakować cuda i jechać na zmywak do drugiej Irlandii lub pod peruwiańskie słońce (gdziekolwiek by to nie bylo, byle daleko).
Darwin napisał kiedyś że ewolucja potrzebuje czasu. Jednak jak już Giertych zauważył, Darwin to zwykły jełop był i z małpami się zadawał, a poza tym, my Polacy zawsze lubiliśmy ułańską fantazję i rewolucyjne przemiany. Widocznie po 50 latach indokrynacji łatwiej złapac Marksa za kolana niż jakiegos tam Darwina. Co tam ewolucja, niech żyje rewolucja. Wiwat Pan Prezydent!!!
Zapytacie się jaki morał z tej opowiastki. Służę uprzejmie: Pamiętajcie drogie dziatki, że nie wszystkie stare przysłowia prawdę mówią, czasy się zmieniają i WSZYSTKO złoto co się świeci. Zamiast na podwórkach piłkę kopać czy majstrować przy elektryce czy nie daj Boże po płotach łazić i o Noblach śnić – studiujcie pilnie reklamę i public relations – może będą z was ludzie. Może słynni premierzy, moze jeszcze sławniejsi prezydenci. Kto wie. W polityce wszystko jest możliwe ;–)
PS. Zwracam się z gorącym apelem do PT. SPECJALISTÓW wszelkiej maści, pochodzenia i przynależności: Panowie bajarze do bajek a politycy do roboty!!!
Rock’n‘roll
If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it.
Ludzie do mie pisza :)
Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch?
Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka