Gdy pewnego letniego wieczoru 1989 roku postanowiłem definitywnie zerwać z polską polityką i przestałem czytać polskie gazety (z polską telewizją skończyłem jakieś dziesięć lat wcześniej) nigdy nie sądziłem, że ta porzucona, niczym młodzieńcza miłość dosięgnie mnie po latach i pochłonie sporą część mojego czasu i energii. Przez wiele lat, rozdarty między Austrię i Węgry, zajęty „swoimi“ Waldheimami, Haiderami i Orbanami „chwytałem“ co prawda newsy z Polski ale tylko raczej jako ciekowstki i śmiesznostki (oj, było się z czego pośmiać), ot tak, bez analizy i głębszego zastanowienia. Tu Wałęsa, tu kukła Wałęsy, tu ktoś usiłował kupić telewizję, tu ktoś ze szpiegiem się zadał, a ktoś inny wypił kieliszek za dużo. Wielkie mi NEWSY. Normalka i nuda, jak wszedzie.
Wystarczało w zupełności na gorące acz powierzchowne dyskusje podczas wizyt świątecznych u Mamy. Takie tam „rozgaworki“ Polaków przy barszczyku. Jak wiadomo zawsze łatwiej dyskutować z bliską osobą w języku ojczystym (nawet bez zielonego pojęcia), niż prowadzić merytoryczne dysputy w obcych językach, aby po kilkunastu minutach dawać za przegraną z powodu braku argumentów i przykładów literacko-historycznych. Nawet retoryczne zwycięstwa pozostawiają zwykle gorzki posmak. Co to za satysfakcja głupszemu dokopać. Kto takowe dysputy prowadził wie zapewne w czym rzecz. Poza tym nikt nie lubi wymądrzających się cudzoziemców.
Bogaty bolesnymi doświadczeniami (może kiedyś napiszę), trzymałem się jak najdalej od polityki. Obdarowany, z jednej strony, zawodem dającym mi możliwość bezpośredniego obcowania z polityką, biznesem i kulturą (bardzo wysoki stopień tzw. „zabawawości“) a z drugiej, tupetem i dużą łatwością nawiązywania znajomości prowadziłem wielce wesołe życie, tocząc kulturalne dysputy o kulturze i sztuce, o dupie Maryni lub o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia czyli o wszystkim i o niczym. Tylko czasami musiałem się złamać, a to z powodu polityków, którzy robią wszystko, aby zwracać na siebie naszą uwagę (wszelkiej maści i na całym świecie). Wystarczyła mi jednak świadomość tego, że wiem o co chodzi i nie odczuwałem wiekszej potrzeby szapania kogokolwiek za łeb z powodu takich lub innych poglądów. Krew się nie lała. Nikt nie miał mi nic za złe i żyłem sobie spokojnie (przynajmniej wedle moich kryteriów) jak u Pana Boga za piecem ;–)))
Do czasu. Każda sielanka ma, jak widać, swój koniec. Pewnego pięknego poranka, gdzieś tak w połowie 2006 roku, europejskie media zbudziły mnie, waląc po głowie kartoflanym worem. Z szybkością rakiety wylądowałem na towarzyskim świeczniku, co w samej rzeczy wcale nie jest takie nieprzyjemne i nie byłoby sprawy, gdyby nie uporczywe patania – Lubicz, co się tam w tej Polsce dzieje? Alkohol za darmo czy wszystkim odbiło? Kto to te bliźniaki? Prawdziwe? Pic na wodę? Fotomontaż? A może Czarnobyl? Czy dlatego wszliście do Unii aby ją zaraz rozwalać? Lubicz, powiedz do cholery, w co wy, Polacy, gracie?
Co ja biedny mogłem powiedzieć. Że owszem, jest takich dwóch i taki trzeci co wyższy niż tych dwóch jeden na drugim i jest jeszcze czwarty co wygląda jak murzyn ale murzynem nie jest? Że ryży ma wilcze oczka, a Rokita to diabelskie imię? Nikt nie lubi wychodzić na przygłupa, a ja już w szczególności, więc nie pozostało mi nic innego jak zakasać rękawy i w celu poszerzenia horyzontów skoczyć w głębokie otchłanie internetowego piekiełka.
Z wielkim bólem, bo jako tradycjonalista uwielbiam szelest gazety, atmosferę wiedeńskiej kafejki (Kaffeehaus), mieszankę zapachu kawy, dymu z papierosów i szumu rozmów. Nie ma na świecie nic lepszego niż zamówić „Melange und a Viert’l“, zapalić papierosa, wygodnie umościć się na kanapce i godzinami czytać – że murzynów co prawda biją ale nie u nas, albo że takim np. Niemcom chudnie a nam rośnie (Austriacy uwielbiają takie porównania). GEIL!!!
Niestety. W Wiedniu jedynym dostępnym polskojęzycznym tytułem prasowym jest tygodnik polityczno-satyryczny o wdzięcznej nazwie ANGORA (wbrew pozorom nie o królikach). Po krótkim romansie z tym potworkiem dla niedouczonych polonusów, chcąc nie chcąc, zdany byłem wyłącznie na internet i informacje z tzw. pierwszej acz niezbyt obiektywnej ręki Samejsłodyczy czyli mojej, mieszkającej w Warszawie, Mamy. Dlaczego mało obiektywnej? Proste. Moja kochana rodzicielka kupuje raz w tygodniu GW wyłącznie dla programu TV a i ten przeglada, zatykając dyskretnie nos (widziałem na własne oczy). Powiedzcie sami, czy od kogoś takiego można spodziewać się obiektywizmu ;–)
Tak więc, słowo się rzekło, kobyłka u płota, zamiast w kafejce zasiadłem przed komputrem (copyright Samaslodycz), wyszukałem na Google linki kilku polskich gazet, aby następnie wpaść zupełnie „przypadkowo“ na fora informacyjne i dyskusyjne. Stało się. Jakbym nieopatrznie otworzył puszkę Pandory. Nie było już dla mnie lekarstwa ani ratunku. Przeklęty na wieki wieków.
Początkowo skoncentrowałem się tylko na czytaniu. A było o czym, oj było!!!! Po pewnym czasie odważyłem się nawet na pierwsze próby dialogu na onet.pl. Jednak to, co dostałem zamiast odpowiedzi, na dłuższy czas ostudziło moje dialogowe zapały. Z drugiej strony nawał roboty (Sigmund Freud Jahr i dziesiątki dużych koncertów) wręcz zmusił mnie do rzadkiej, w moim przypadku, dyscypliny i ponownej abstynencji (oczywiście tej internetowo-politycznej).
Nie na długo. Chyba gdzieś tak na wiosnę 2007 odkryłem S24 i parę innych. Dla przypomnienia, to była wiosna pana Ziobro. Zaraz po wiośnie (tradycyjnie) przyszło lato (też z niemałym udziałem pana ZZ), a po lecie – koniec koalicji. Boże, co się wyrabiało ;-) W tym czasie pracowałem jeszcze dla najwiekszej austriackiej agencji koncertowej i zwykle przed kocertami całymi godzinami siedziałem z laptopem w katakombach stadionu i śledziłem z wypiekami na twarzy wydarzenia w Polsce. Przez następne dni leczyłem kosmicznego, iście rock’n’rollowego kaca. Internet – koncert – kac. Tak w koło Macieju. Sam nie wiem czy to z powodu hektolitrów Jack Danielsa z Cola Light czy „ciężaru“ politycznych NEWSów. Może mieszanka była zbyt wybuchowa jak na moje możliwości i podeszły wiek ;–)))
Potem już zaraz przyszły „mordy“, wybory i moje pierwsze komentarze. Początkowo bardzo skromnie, obłożony słownikami, niczym wtórny analfabeta – nieśmiało, literka za literką, krok za kroczkiem – próbowałem przypomnieć sobie dawno zapomnianą sztukę epistolografii po polsku. Zaiste, cierniowa to była droga. Nie tylko z powodu zardzewiałej polszczyzny czy szczątkowej ortografii ale głównie z powodu nieznajomości faktów, wydarzeń i ich bohaterów. Setki, jeżeli nie tysiące godzin surfowania po Wikipedii, dziesiątki nieprzespanych nocy. Dwadzieścia parę lat współczesnej historii Polski w kilka tygodni. Summa summarum kawał solidnej roboty. Wstydzić się nie mam powodu, przynajmniej niezbyt często a jeśli już, to niezbyt długo ;–)
Jak już nawet sama Maryla – najpierw skopała, aby później wyprosić, a Michael zadedykował osobny tekst poświęcony mojej skromnej osobie (o Lubiczu wyziewającym z kanału) to wiedziałem, że egzamin zdałem „cum laude“. Że nadszedł wreszcie czas na przypięcie ostróg, przypasanie miecza i pierwsze samodzielne teksty. Na poczatku nie miałem zamiaru a tym bardziej ochoty zajmować się polską polityką. Miałem, chciałem – wszystko jedno – na „chciejstwie“ się skończyło. Z jednej strony – dobrymi chęciami to wiadomo jaka droga brukowana, a z drugiej – brutalna codzienność nie pozostawiła mi żadnej innej alternatywy ;–)))
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Pierwsze dni listopada to taki czas do głębokiej zadumy, rozmyślań i wszelkich remanentów. Memento mori ... etc. Dlatego dzisiaj, dziękuję obydwu panom Kaczyńskim, panu Ziobro (szczególnie gorąco), panu Tuskowi, panu Dornowi i pani Piterze, dziękuję PiS, Samoobronie, LPR, SLD, PO i PZPN (wszystkim innym wymienionym i pominiętym, tym co jeszcze są i tym co już odeszli) bo gdyby nie Oni to nigdy bym nie zaistniał. Wirtualnie oczywiscie ;–)
PS. Szanowni Państwo, drodzy Koledzy i Koleżanki w cierpieniu i masochizmie, jesteście moimi (wdzięcznymi) świadkami, że od kilku miesięcy (na miarę moich skromnych możliwości) robię wszystko, lub nawet jeszcze więcej, aby się odwdzięczyć i podziękować. Co jak co ale długi honorowe należy spłacać w terminie i z nawiązką ;–)))
Rock’n‘roll
If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it.
Ludzie do mie pisza :)
Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch?
Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka