lugola lugola
353
BLOG

Czy ślub coś zmienia i kolorowe pisma dla pań

lugola lugola Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Początkowo korciło mnie, żeby się wysilić i napisać coś o więziach między dwoma osobami, które się kochają i które swój związek chcą usankcjonować nie tylko ze względu na spadek czy inne rozwiązania ekonomiczne, ale również  ze względu na powiedzenie tej drugiej osobie: kocham cię, ufam ci, chcę z tobą być na zawsze i nie boję się tego przysiąc wobec Boga i ludzi. Są wersje przysięgania tylko wobec ludzi, zależy to od światopoglądu osób przysięgających(np ceremonia w USC lub tzw ślub humanistyczny).

Co sprawia, że ludzie mają pragnienie przysięgania drugiej osoby? Darowania komuś siebie w całości, bez reszty, bez niedomówień? Chciałam zaznaczyć, że motywem homoseksualistów, którzy pragną zawierać związki sankcjonowane prawnie jest nie tylko wąsko rozumiana korzyść majątkowa. Osoby te - w wielu wypadkach - marzą o tym by właśnie stać się "rodziną", chcą wzmocnić swój związek poprzez ceremoniał przysięgi, by nadać mu wyzszą rangę, by powiedzieć wszem i wobec: ufam ci i z tobą wiąże całą swoją przyszłość.

O, na ten temat napisano całe biblioteki. Więc ja skoncentruję się dziś tylko na jednym temacie: czy ślub coś zmienia? Jest to potworne spłaszczenie tematu, ale po komentarzach pod pewną notką, która trochę mnie zresztą zainspirowała do pisania na ten temat, przekonałam się, że wielką nieostrożnością jest zgłębianie poważniejszych  tematów na salonie. Dlaczego? Sami sobie odpowiedzcie.

 

A więc wracam do głównego wątku, a mianowicie do pytania, które często pada z ust różnych osób, które zaraz postaram sie scharakteryzować: "Czy ślub coś zmienia?".

Ważne jest podkreślenie pewnej zależności: pytanie to zadają tylko i wyłącznie osoby żyjące z drugą osobą bez ślubu, czyli jak to się mówi - na kocią łapę. Tylko te osoby właściwie o to pytają, równocześnie udzielając sobie na to pytanie odpowiedzi, która brzmi najczęściej: NIE, ślub nic nie zmienia. A zaraz potem pada druga część odpowiedzi: "po ślubie to każdy facet zaczyna traktowac swoją żonę instrumentalnie", lub w wersji dla panów:"po ślubie kobiety przestają dbać o siebie"

No więc jednak zmienia coś ten cały ślub.

A teraz kto zadaje te pytania? Jak wspomniałam wyżej, padają one z ust osób żyjacych właśnie "na kocią łapę".Jeśli chodzi o mężczyzn, to ci pytajacy charakteryzują się - w wielu przypadkach - syndromem Piotrusia Pana - czyli tłumacząc z polskiego na nasze, mają problemy z odpowiedzialnością, boją sie jej i uciekają przed nią, chociażby zarzekali sie wszem i wobec, że jest inaczej.  To mężczyźni narcystyczni, stawiajacy na górze swojej hierarchi wartości pieniądz i dobrą zabawę(przy czym kobieta moze być elementem jednego i drugiego). Są tacy? oczywiście, że są i pewnie każdy człowiek zna chociaż jednego przedstawiciel owego opisu.

Czy coś w tym złego? Tu glossa nr 1 dla mniej bystrych: nie wartościuję tego. Dorosły człowiek ma pewne predyspozycje psychiczne, pewien bagaż emocjonalny i od jego doświadczenia i decyzji zależą jego życiowe wybory. Czy bycie Piotrusiem Panem to coś złego? To oczywiscie zależy od strony, z której się na to patrzy. Ja jednak uważam, że jeśli ktoś nie jest zdolny do odpowiedzialności, to lepiej niech sobie da spokój z próbowaniem. Bo może unieszczęśliwić przy okazji kilka osób. Chyba, że znajdzie w sobie siłę pokonać swój charakter i naturę...ale to już odrębny temat.

 

A teraz kobiety. Najczęściej pytanie o sens ślubu zadają kobiety beznadziejnie zakochane i uzależnione emocjonalnie od takich własnie Piotrusiów Panów. Kobieta ze swojej natury potrzebuje mężczyzny, który zapewni jej bezpieczeństwo i któremu będzie ufała w stu procentach. Konkubinat nie daje kobietom tej pewności, raz, że mogą - zasadnie - obawiać się o wiernośc meżczyzny, który - jak mówią nawet kolorowe pisma jest tylko samcem, którym kierują przede wszystkim instynkty. Mężczyzna nigdy nie przysięgał jej wierności, nie wobec świadków, nie głośno, więc element niepokoju na tym tle może się pojawić. Druga rzecz to bezpieczeństwo finansowe. Mężczyzna bez zobowiązań finansowych wobec kobiety jest jak piękny motyl na pięknym kwiecie. I wie to każda pani, choćby zaklinała na tysiace sposobów rzeczywistość. Wyjątkiem są te panie, które utrzymują takiego mężczyznę, ale wtedy wzrasta u nich pierwszy pierwiastek niepewności (obawa o zdradę).

Drogie panie, znam mnóstwo przypadków kobiet - nowoczesnych, wyzwolonych, które gardłowały do upadłego o wyższości "kociej łapy" nad małżeństwem, do czasu, gdy ukochany im się nie oświadczył. Wówczas zmieniały swoje poglady o 180 stopni, odcinając sie ze wstydem od wcześniej głoszonych.

Kobieta dotąd "woli" konkubinat, dopóki facet nie pojawi się z obrączkami. Taka jest prawda.

 

Byłam świadkiem nawet takiego ekstremalnego przypadku (niestety dwukrotnie), gdzie kobiety głośno (och, jakże za głośno) perorowały wszem i wobec, jak to szczęśliwie jej się żyje z "misiaczkiem" bez tego "całego ślubu" ("na cholerę nam ten papier"), po czym pod wpływem alkoholu pojawiały się łzy i ciche wyznanie, że dgyby tylko on wreszcie sie oświadczył........

Glossa nr dwa: od każdej reguły są wyjątki, ale wyjatki to zdecydowana mniejszość, a ja jestem przeciwna terrorowi mniejszości.

 

Ergo, żeby nie przedłużać: kobiety i mężczyźni pozostajacy ze sobą w związkach nieformalnych muszą głośno oznajmiać, że ślub nic nie zmienia, że jest bezsensowym aktem, który nic w życie nie wnosi. Nie mają innego wyjścia, jak tylko uwierzyć w te bzdury. Każdy musi jakoś usprawiedliwiac swoje życie.

 

Glossa (ostatnia, mam nadzieję) - notka nie wartościuje, nie jest moim celem nakazywanie komuś drogi wyboru ani tym podobne rzeczy. chciałam pokazać jedynie pewne zależności, które są łatwo obserwowalne.

lugola
O mnie lugola

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości