Właśnie toczy się dyskusja na temat artykułu 212 kodeksu karnego. O tym napisano już tak wiele i wszystkie głosy są tak bliźniaczo do siebie podobne, że mój wydaje się zbędny. Natomiast chciałbym abyśmy ten jeden raz odwrócili sytuację i popatrzyli na prawo prasowe nie z perspektywy dziennikarzy, a polityków. Chciałbym, aby spróbowali to zrobić także ci pierwsi( o ile ktokolwiek z nich to czyta), chociaż wiem, że nie jest to łatwe.
złudna warszawska perspektywa
No właśnie, wszyscy się tutaj emocjonujmy nie rzadko tym, co napisał redaktor X o polityku Y. Rozważamy i rozbieramy na czynniki pierwsze, zali prawda to czy fałsz? Tutaj jestem w stanie się zgodzić z przedstawicielami mediów politycy mają pełne możliwości obrony. Ukaże się nieprawdziwy artykuł na jego temat? Zaraz partia stanie murem za swoim kolegą, inni dziennikarze wytkną błędy koledze po fachu, polityk zwoła konferencję prasową, a na dodatek zaproszą go do kilku programów publicystycznych. W sumie oszczerstwo wobec takiego polityka wychodzi mu na dobre. Może sobie potem jeszcze przypisać jak to brutalnie jest atakowany. Ale ja bym chciał abyśmy nie patrzyli na problem, który postawiłem z perspektywy warszawskiej tej „wielkiej” polityki, ale z lokalnej. Każdy z nas tak jak i każdy z polityków gdzieś mieszka, najczęściej poza stolicą. Pewnie niewielu z nas czyta lokalne gazety, które są nierzadko( chociaż nie wszystkie) nudne, traktują o wszystkim i niczym. Ale jednak ktoś je kupuje. Bo są znacznie tańsze od tych ogólnopolskich. Bo mają darmowy dodatek telewizyjny. Bo można przeczytać infantylne reportaże o „zwykłych” ludziach. Bo można wygrać w konkursie zdrapka, czy innej głupocie. Nieważne z jakich powodów, ważne że ludzie czytają i schodzi z półek kiosków dziesięć razy więcej numerów od Rzeczpospolitej, czy Dziennika. Na ogół ludzie, którzy je czytają wierzą w to, co jest tam napisane( bo i takie lokalne dzienniki rzadko kiedy mają linię partyjną) i z nich wynoszą całą wiedzę także o polityce.
problem lokalnego polityka
Od razu zaznaczam, iż nie chcę niczego upraszczać, ani uogólniać. Jednak jak wiemy są uczciwi i nieuczciwi zarówno lekarze, nauczyciele, prawnicy, politycy, jak i dziennikarze. Są tacy, którzy kierują się zasadami etycznymi i moralnymi, są też tacy, którzy tego nie robią. Więc teraz spróbujcie Państwo pomyśleć, co może zrobić lokalny polityk( pod tym pojęciem rozumiem także posłów i senatorów z drugiego szeregu, różnych radnych miejskich, czy wojewódzkich, a nie radnego Rady Osiedla) oskarżony w dosyć perfidny sposób w artykule gdzie mamy pomieszane półprawdy i kompletne kłamstwa. Wszystko zaś tak wygląda, że pozornie mamy do czynienia rzeczywiście ze „skandalem”. Partia stanie w jego obronie? Niby po, co mają coś wywlekać. Za to szef partii zapamięta ze złej strony swojego polityka, ten nawet nie będzie miał mu okazji wyjaśnić sytuacji. Zwoła konferencję prasową? A kto na nią przyjdzie? A jak nawet przyjdzie to skąd pewność, że cokolwiek napisze( z doświadczenia wiem, że żadna)? Myślicie, że dostanie zaproszenie do telewizji? Tylko jeżeli ma dobry układ z jedynym dziennikarzem w mieście, który tą audycję prowadzi. Inna gazeta przeprowadzi własne dochodzenie? To już najczęściej, ale bywa też, że tekst jest niemal przepisywany słowo w słowo z jednej do drugiej gazety. Więc pozostaje sąd. Oho, to my już ci pokażemy w następnej kampanii wyborczej!
"układy"
Te są na porządku dziennym. Dziennikarze lokalnych gazet z działu tego nazwijmy miejsko- politycznego dzielą się na cztery grupy. Pierwszą stanowią rzetelni i pracowici, drugą poczciwi lenie, trzecią karierowicze, czwartą cyniczni lenie. Proporcje się tu różnie układają. Niestety często do tej ostatniej grupy zaliczają się najważniejsi dziennikarze z tego działu. Oczywiście nie mają oni ochoty na to, aby pracować, ale pisać artykuły muszą. Stąd całą swoją wiedzę czerpią od informatorów, najczęściej polityków, lub urzędników. Pół biedy jeżeli politycy relacjonują im jakieś wydarzenia w zamian za życzliwość. Gorzej jeżeli podrzucają jakie bzdurne informacje na temat swoich przeciwników i wykorzystują w rozgrywkach media. Taki dziennikarz oczywiście tylko przekłada informacje na papier, nierzadko nawet nie skontaktuje z politykiem, którego oszkaluje. W podziękowaniu od swojego informatora dostanie jeszcze wódkę, albo pieniądze na nią. Fajnie?
kilka pytań
Jak Państwo uważacie, czy fair jest na dwa dni przed wyborami artykuł, w którym dziennikarze piszą na kogo głosować, a na kogo głosu nie oddawać? Czy w porządku jest pisanie artykułów na podstawie słów tylko jednej ze stron, bez skonfrontowania tego z drugą? Godzi się z dziennikarską etyką robienie na zamówienie wyimaginowanej afery na dzień przed rejestracją list, aby pozbawić szans kandydowania jednego z polityków? Uczciwe jest świadome wprowadzanie w błąd czytelników szkalującymi informacjami o polityku, robiąc to tylko z niechęci wobec niego?
co zrobić?
Jakie powinno być prawo prasowe, żeby jednocześnie nie ograniczało wolności słowa i dawało szansę do obrony dla pomówionych? Nie wiem, ciężko mi powiedzieć. Wiem jednak, że te narzekania dziennikarzy mając w pamięci to, co nierzadko się dzieje w lokalnej prasie( a monstrualne rozmiary przybiera w okresie wyborczym) nie jest takie czarno- białe. Chętnie przeczytałbym, co myślą o takich sytuacjach jak opisałem sami dziennikarze. Jestem też bardzo ciekawy zdania pozostałych. Zastanawiał się ktoś nad tym?
PS W najbliższej przyszłości napiszę też o jednym konkretnym przypadku( z życia wziętym) ze szczegółami. Ten wpis ma być też niejako wprowadzeniem i próbą rozpoczęcia o przedstawionym problemie dyskusji.
Poseł na Sejm RP VIII kadencji ziemi bydgoskiej (7.291 głosów), radny Rady Miasta Bydgoszczy w latach 2014-2015 (2.555 głosów), przewodniczący PiS w Bydgoszczy od roku 2012. W latach 2005-2010 aktywnie zaangażowany w działalność Stowarzyszenia Młodzi Konserwatyści, m.in. sekretarz generalny i Przewodniczący Rady Krajowej. Zapraszam na moją stronę internetową: lukaszschreiber.pl oraz na profil publiczny na fb: .facebook.com/radnylukaszschreiber
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka