Cofnijmy się do czasu, kiedy Donald Tusk publicznie zastanawiał się czy nie zrezygnować ze startu w wyborach prezydenckich i nie poprzeć Lecha Kaczyńskiego w wyścigu prezydenckim. Co naturalne on wówczas zostałby szefem rządu. Niespodziewanie po dwóch latach rzeczywiście do tego doszło, ale w zgoła innej atmosferze. W 2005 roku odczuwaliśmy( w tym i ja) spore rozczarowanie. Zewsząd sypały się oskarżenia o małostkowość polskiej klasy politycznej. Narzekano na zaprzepaszczoną szansę. Jeszcze nie tak dawno, bo latem Gowin przypominał sobie i czytelnikom artykułu jednej z ogólnopolskich gazet o wizji POPiS- u, oraz jednej partii w okolicach 2011- 2012 roku. Ale dzisiaj, tu postawię dość odważną tezę, być może należy podziękować Kaczyńskiemu i Tuskowi, że nie doszło do tak oczekiwanej koalicji?
rozbieżne cele, wspólny wróg
Do Sejmu IV kadencji PiS i PO wcale nie wchodziły jako przyjaciele. Walczono twardo o każdy głos, a chwilowe zbliżenie elektoratu, które najmocniej zaobserwowaliśmy pomiędzy wiosną 2003, a wiosną 2005 roku, nie było jeszcze tak widoczne. Ostatecznie jednak PO stała się najsilniejszą partią opozycyjną( chociaż osiągnięty wynik był dla jej sympatyków lekkim rozczarowaniem), zaś PiS osiągnęło blisko dwucyfrowy rezultat. Im Miller pozostawał dłużej na stanowisku premiera tym bliżej do siebie było PO i PiS. Im bardziej Lepper „szalał” tym mocniej zacieśniano związek. Narzeczeństwo było więcej niż dobre, a obie partie zdawały sobie sprawę z konieczności zawarcia małżeństwa. Opinia publiczna dzięki mediom była przekonana, że będzie to małżeństwo z miłości. W rzeczywistości jednak stare urazy nie znikły. Kaczyński dobrze pamiętał Tuskowi rozbicie rządu Olszewskiego i noc 4 czerwca 1992 roku. Tusk z kolei nie zapomniał tego jak Kaczyński atakował rząd Suchockiej, a później razem z postkomunistami przyczynił się do jego obalenia i przedterminowych wyborów, co zaowocowało czteroletnią absencją w parlamencie, a ostatecznie rozwiązaniem jego KLD. Ale to wszystko było nieważne. Obaj politycy wykazywali się dużą roztropnością. To Lech Kaczyński wziął na siebie ciężar kontraktów z Donaldem Tuskiem, Jarosław znalazł wspólny język z Rokitą. Ten ostatni wespół ze Zbigniewem Ziobro rozniósł SLD w komisji śledczej. Apogeum przyjaźni nastąpiło wiosną 2005 podczas sejmowej debaty nad samorozwiązaniem Parlamentu. A później było już tylko gorzej. Jednak różnice były zauważalne wcześniej. Prawdziwym celem PO nie była dekomunizacja( którą zablokowali przecież w 1992), ani walka z korupcją( raczej wykorzystywana jako chwytliwe hasło, niż rzeczywiste zamiary). Z kolei PiS wbrew pozorom daleko było do hurraentuzjazmu wobec Brukseli( był w sprawie akcesji z UE podzielony) i niekiedy doktrynalnych faktycznie liberalnych haseł gospodarczych lansowanych przez Gilowską( po prostu posłowie partii Kaczyńskiego migali się od tych tematów, albo wygłaszali własne opinie). I to wszystko musiało wybuchnąć już niedługo…
wodzowie dzielą kraj
Chociaż w pamiętnym programie Tomasza Lisa z marca 2005 roku Jarosław Kaczyński, oraz Jan Rokita na serio brali ewentualność koalicji razem z LPR( sondaże nie dawały PO i PiS większości) to miało się okazać, że nawet dwie największe partie się nie dogadają. Wydaje się, że Kaczyński i Tusk szybko zrozumieli niepowtarzalną sytuację jaka im się trafiła. Po co mieli łączyć siły? Wróg został rozbity, kraj trzeba podzielić na dwie części. Połączenie sił byłoby równoznaczne z objęciem przywództwa przez jednego z nich, z czego drugi ani myślał zrezygnować. Za decydujący moment chyba trzeba uznać decyzję Jarosława Kaczyńskiego po wyborach parlamentarnych, aby oddać tekę premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, co zwiększało szanse brata w konfrontacji z Tuskiem. Potem wróciły wszystkie urazy. Ale to przecież nic dziwnego. Kaczyński i Tusk zachowali się podobnie jak najwięksi wodzowie z okresu upadku Republiki w Starożytnym Rzymie. Czy Pompejusza, albo Antoniusza należy uznać za nieudaczników? Nie, po prostu zagrali o całą stawkę. Zawierając chwilowe przymierze musieli być świadomi jego nietrwałości. Pompejusz z Cezarem w 60 roku przed Chrystusem potrzebowali się, aby obalić dominującą rolę Senatu. Antoniusz z Oktawianem( jak Kaczyński z Tuskiem w Sejmie IV kadencji) decydując się na pakt w Bolonii zwany drugim triumwiratem, montując cichą koalicję z Giertychem vel Lepidusem nie zrobili tego przecież ze względu na nadmierną sympatię, a z prostego rachunku. Pokonanie Brutusa i Kasjusza( czytaj SLD) nie udałoby się gdyby wykrwawili się najpierw pomiędzy sobą. Ale kiedy niebezpieczeństwo minęło współpraca przemieniła się w niechęć, Lepidusa szybko ustawiono w szeregu, a Imperium zostało podzielono na dwa. Oktawian wybrał Zachód, a później zyskiwał poparcie wśród rzymskich salonów, Antoniusz wziął Wschód z jego bogactwami i niebezpieczeństwami, a do końca cieszył się wielkim poparciem wśród rzymskiego „motłochu”.
dalsza współpraca oznaczałaby katastrofę
Dzisiaj mijalibyśmy już półmetek hipotetycznej koalicji POPiS- u. Możemy sobie tylko wyobrażać jak on wyglądałby. Czy zbudowano by więcej autostrad? Czy zrobiono by więcej niż PiS w kwestii reform rynkowych? Czy resort sprawiedliwości byłby skuteczniejszy? Trzy razy nie. Ministrem finansów byłaby tak, czy inaczej Gilowska, Ziobro wciąż pozostawałby prokuratorem generalnym, a ktokolwiek nie objąłby teki ministra infrastruktury to znacznie więcej niż Polaczek nie osiągnąłby. Więc nie byłoby żadnej różnicy? Otóż nie, ona byłaby. Przede wszystkim w sondażach. Na PO, albo PiS chciałoby głosować tak jak dziś około 80% Polaków? Wolne żarty! Wynik w okolicach 45- 50% byłby sporym sukcesem, bo oznaczałby brak, albo minimalną stratę w porównaniu z rokiem 2005. Za to dalej mielibyśmy Leppera zdobywającego popularność i być może… wysuwającego się na czoło sondaży! Giertych z prawej strony szalałby, aby punktować ustępstwa PiS. Zaś sam osaczony POPiS miałby problemy ze współpracą. Katastrofa zbliżałaby się wielkimi krokami. Zdali sobie z tego sprawę Kaczyński z Tuskiem po wyborach parlamentarnych w 2005 roku, tak jak i wiedzieli o tym Antoniusz z Oktawianem. Co jednak nie oznacza, że nie mogą, lub nie umieją współpracować w sprawach polityki zagranicznej. Dzisiaj okazało się, że Lech Kaczyński podczas spotkania z Tuskiem umieją wypracować wspólną linię w sprawach z Rosją, tak jak i Antoniusz z Oktawianem potrafili wspólnymi siłami pokonać Sykstusa Pompejusza odcinającego zapasy z żywnością Rzymowi.
decydujące starcie w 2010
Jednak to, co dotychczas obserwujemy jest tylko przygotowaniem do ostatecznego starcia. Starcia, które nieuchronnie musi nastąpić w 2010 roku podczas wyborów prezydenckich, chyba, że któryś z konkurentów potknie się wcześniej. Nie ma jednak takiej siły, aby po 2010 roku obserwować na scenie politycznej zarówno Lecha Kaczyńskiego, jak i Donalda Tuska. Któryś z nich będzie musiał wypaść, chociaż jest to przyznacie Państwo znacznie bardziej przyjemne niż konieczność popełniania samobójstwa, w której byli postawieni przegrani rzymscy wodzowie. Więc przegrany wypadnie z polityki w 2010 roku i to raz na zawsze, trzeciego życia już nie będzie. Wojna ptolemejska( w której koniec z końców Oktawian pokonał Antoniusza) się zbliża, czy jednak znów zwycięży młodszy i mniej zasłużony dla Ojczyzny?
Poseł na Sejm RP VIII kadencji ziemi bydgoskiej (7.291 głosów), radny Rady Miasta Bydgoszczy w latach 2014-2015 (2.555 głosów), przewodniczący PiS w Bydgoszczy od roku 2012. W latach 2005-2010 aktywnie zaangażowany w działalność Stowarzyszenia Młodzi Konserwatyści, m.in. sekretarz generalny i Przewodniczący Rady Krajowej. Zapraszam na moją stronę internetową: lukaszschreiber.pl oraz na profil publiczny na fb: .facebook.com/radnylukaszschreiber
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka