Pierwszy, najważniejszy dzień za nami, więc wypadałoby coś napisać na ten temat, zwłaszcza, że wszystko ostatecznie potoczyło się w kierunku dobrej muzyki. Jakiś czas temu (http://lukaszstefaniak.salon24.pl/118999) pisałem, ze poziom będzie żenujący, a nagrodę publiczności zdobędzie na pewno polski artysta niezależnie od tego, jaki poziom będzie prezentował. Okazało się, że na szczeście pomyliłem się w tej kwestii, a przy okazji werdyktu widzów obalono parę polskich stereotypów, ale po kolei. :)
Pierwsza część festiwalowego wieczoru to polskie eliminacje. Spośród grona, które się zaprezentowało, jury wybrało jedną artystkę, która zmierzyła się w finale z przedstawicielami zagranicznymi. W skład komisji oceniającej weszło ostatecznie pięć osób: Urszula Dudziak, Ewa Bem, Wojciech Fułek, Piotr Metz oraz Robert Kozyra. Jako pierwszy na scenie w części koncertowej zaprezentował się zespół Afromental. Od razu mówię, że mam dość muzyki z syntezatorów, więc ogólnie nie podobała mi się ta piosenka, ale o dziwo samo wykonanie było dobre. Lepsze od tego płytowego, co mnie kompletnie zaskoczyło. Widać, że chłopaki mają jakieś pojęcie o śpiewaniu. Myślałem, że na żywo nie będą w stanie utrzymać poziomu. Nie było większych fałszów, choć piosenka nie należy do najtrudniejszych. Drugi zespół, jaki zobaczyliśmy, to grupa składająca się z synów sławnego Krzysztofa Cygowskiego. Chodzi oczywiście o Braci. Tutaj nie obyło się bez paru fałszów. Ogólnie wykonanie gorsze niż to płytowe, a ten konkurs w sumie powinien wygrywać najlepszy występ danego dnia. Przyszedł czas na Marcina Czyżewskiego, który to moim zdaniem powinien przejść do finału, jeśli już koniecznie musiałbym kogoś wybrać z tej piątki. Niestety jury stwierdziło, że jest on zbyt wysublimowany, jak na Polskę. Zespół Manchester, pomimo kiepskiego tekstu, był moim faworytem przed rozpoczęciem konkursu. W wykonaniu na żywo niestety nie popisali się. Mieli mnóstwo lepszych występów w historii, choćby na festiwalu Top Trendy. Coś najwyraźniej nie zagrało do końca. Może to wciąż obecna trema? Cóż, trudno... Ostatnią polską artystką była przesadnie wychwalana przez jury Kasia Wilk. Owszem zaśpiewała ładnie, ale określanie jej talentem na miarę Edyty Górniak, jest zdecydowanym nadużyciem. Zasłużenie czy nie, to właśnie ona trafiła do finału po podobno jednomyślnej decyzji jurorów. Ogólnie polska część nie powaliła mnie na kolana i gdyby festiwal skończył się na tym, to z pewnością tak pozytywny wstęp mojego wpisu nie ujrzałby światła dziennego.
Wreszcie przyszła kolej na zagranicznych wykonawców. Jak pisałem w jednym z moich poprzednich wpisów, wysoki poziom prezentowali jedynie Gabriella Cilmi i Oceana. Pierwsza wystąpiła czeszka Verona. Nie ma co się długo rozwodzić nad nią. Dosyć słusznie ten występ na żywo podsumował Robert Kozyra, który stwierdził, że powinna zająć się lepieniem knedliczków. :) Na szczęście poziom momentalnie poszedł w górę, kiedy to na scene weszła Australijka włoskiego pochodzenia Gabriella Cilmi. I choć widziałem jej lepszy występ, to naprawdę nie sposób zarzucić jej czegoś poważniejszego. W dodatku piosenka, którą zaprezentowała zdecydowanie nie należy do komercyjnej chałtury radiowej. Nie miałem jednak złudzeń. Na to, żeby zdobyła słowika publiczności nie było większych szans. Zbyt wysublimowane dla polskiej publiczności, jak to powiedział Kozyra o Czyżewskim. Kolejnym artystą był Amerykanin Josef Hedinger ze swoją balladą. Głos ma, nie fałszuje, ale według mnie błędem tej piosenki, jest śpiewanie zbyt wysokim głosem, zwłaszcza w niektórych fragmentach. Generalnie na żywo wypadł nieźle, ale nie powalił mnie. Dalej ujrzeliśmy szwedzki zespół E.M.D.. Bardzo mdłe i infantylne to było. Bez wątpienia wpisuje się ta grupa w mainstream kiczu, z którym musimy się borykać. Przejdźmy teraz do kolejnego szwedzkiego wokalisty Ola Svenssona. To idealny przykład osoby, która kompletnie nie umie śpiewać na żywo, a głos, który możemy usłyszeć na płycie, został komputerowo zmodyfikowany. Naprawdę współczuję osobie, która musiała nad tym siedzieć dobrych kilka dni. Jako ostatnia z zagranicznych artystów zaprezentowała się niemiecka wokalistka Oceana. Był to prawdziwy powiew dobrej muzyki po tych kiczach E.M.D. i Ola. Bardzo strawna mieszanka popu, swingu, może soulu. Ostatni oczywiście był ponowny występ Kasi Wilk, której blask zdaniem moim, a także jury przyblakł w starciu z dwójką artystów zagranicznych. Zadałem sobie w tym momencie jednak pytanie, kogo w takiej sytuacji wybierze jury. Byłem wszak przekonany, że słowik publiczności trafi do Kasi Wilk. Jurorzy stanęliby w takiej sytuacji przed bardzo trudnym wyborem. Gabriella czy Oceana?
Jak się okazało werdykt widzów bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Słowik publiczności trafił do Oceany. To już kolejny dobry wybór widzów na kolejnym festiwalu w tym roku. Pozwala to bardzo pozytywnie spoglądać w przyszłość. Swoją drogą obalono w ten sposób dwa stereotypy o Polakach, które funkcjonują jeszcze niektórych miejscach. Wszak wśród głosujących wygrała czarnoskóra Niemka. :) Wobec takiej decyzji widzów ogarnęły mnie poważne obawy kogo wybierze jury. To mogła być niestety Kasia Wilk. Na szczęście podjęto trzeźwą decyzję i nie poddano się bezwładnie mainstreamowi. A w takiej sytuacji werdykt mógł być tylko jeden, jak już pisałem w jednym z moich wcześniejszych wpisów. Wygrała Gabriella Cilmi. Zbyt ambitna gatunkowo piosenka wśród widzów nie zdobyła dużego uznania. Na szczęście doceniło ją jury. W tym momencie odetchnąłem. :) Sopot Festival pozostał jedynym komercyjnym festiwalem, na którym zawsze pojawia się ktoś wybitny i przeważnie wygrywa.
Oczywiście zgodnie z coroczną tradycją na rozmaitych forach posypały się gromy w kierunku Roberta Kozyry, że to cham, że prostak, że nie wie o co chodzi w muzyce. Ja się jednak cieszę, że jest ktoś, kto mówi otwarcie i bez owijania w bawełnę o tym, co się dzieje obecnie w muzyce. Prawda jest zapewne dla niektórych zbyt brutalna, kiedy dowiadują się, że to czego słuchają to tak naprawdę kit. Niewykluczone, że Kozyrę usunięto ze stanowiska prezesa Radia Zet z tego powodu, że chciał puszczać coś ambitniejszego na antenie. Być może stwierdzono, że to postępowanie "niemarketingowe". Współczuję mu nieco, bo zapewne często był pomiędzy młotem i kowadłem. Opowiadał się za ambitniejszą muzyką, a jednocześnie musiał dbać, żeby cały interes się jakoś opłacał.
Prowadząca Magda Mołek poradziła sobie na pewno dużo lepiej niż rok temu. Zaprezentowała nieco więcej luzu, nie była tak spięta. Po ostatnim festiwalu padło pod jej adresem sporo ostrych słów. Dobrze, że wzięła się w garść.
To być może był ostatni Międzynarodowy Sopot Festival w TVN. Najgorszy wariant zakłada, że wróci on na antenę TVP i przejmie to, co się dzieje na tamtejszym Sopot Hit Festiwal. Gdyby były dwa oddzielne festiwale w tej samej stacji to jeszcze pół biedy, zwłaszcza jeśli przynajmniej został by utrzymany poziom festiwalu TVN. Podobno także Polsat zgłaszał zainteresowanie MSF. Osobiście jednak wolę, żeby pozostał on w "tefałenie". :) Poziom jest gorszy niż w przypadku dwóch pierwszych lat, ale to po części wymuszają te fatalne trendy na rynku muzycznym. Nagłośnienie może i było "kryzysowe", ale ważne, że pojawiła się dwójka klasowych artystów. Gdzie indziej może być z tym gorzej... Dużo gorzej.
Inne tematy w dziale Kultura