Obecna administracja amerykańska zachowuje się wyjątkowo arogancko wobec Polski. Na obchody 70. rocznicy wybuchu II Wojny Światowej delegacja USA będzie najniższa rangą ze wszystkich krajów biorących udział w uroczystościach. Głównym delegatem ma być były sekretarz obrony w administracji Billa Cliontona - William Perry. Oznacza to, że nie ujrzymy nawet nikogo z przedstawicieli obecnej administracji.
Na obchodach ujrzymy zarówno Angelę Merkel, jak i Władymira Putina. Tym bardziej dziwi brak wysokiego rangą przedstawiciela USA. Nie po raz pierwszy okazuje się, że demokratyczna administracja nie sprzyja rozwijaniu stosunków z Polską. Kwestia marginalnej obecności Amerykanów na rocznicy wybuchu II Wojny Światowej to tylko jeden element szerszej całości. Wystarczy przypomnieć prawdopodobne wycofanie się z rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej, a także kombinowanie przy podpisanej umowie w sprawie przekazania Polsce baterii rakiet Patriot. Te problemy nie istniały za czasów George'a W. Busha. Barack Obama sterowany przez potężne i wpływowe lobby, woli inwestować miliardy dolarów w bankrutujące firmy, zamiast w stymulujący błyskawicznie gospodarkę przemysł zbrojeniowy, a więc także tarczę antyrakietową.
Niechęć obecnego amerykańskiego prezydenta do Polski wynika także zapewne z wiary w stereotypy funkcjonujące w wielu krajach, zwłaszcza wśród ludności czarnoskórej. Chodzi tu oczywiście o pogląd, że w Polsce panuje niechęć, a nawet wrogość wobec przedstawicieli tej rasy.
Niewykluczone, że dochodzą do tego także bliżej niesprecyzowane powody leżące po stronie polskiej. Możliwe, że opinia publiczna nie wie o jakimś konflikcie rządu z administracją amerykańską. Przypominam, że niejednokrotnie Radosław Sikorski chwalił się olbrzymimi znajomościami za Atlantykiem. Wśród Republikanów zapewne je ma, ale od dłuższego czasu tworzony jest obraz, że posiada je także wśród Demokratów, co okazuje się nieprawdą. Ponadto do zaistniałej sytuacji mógł przyczynić się list m.in. byłych prezydentów Polski do Amerykanów, w którym oskarżyli oni obecną administrację o niedostateczne zainteresowanie naszym regionem.
Notowania Obamy w USA spadają. Powoli usuwana jest maska wielkiego męża stanu, a odsłania się prawdziwa twarz lewicowego populisty, który dzięki zagrywkom PR zdobył uznanie milionów nie tylko Amerykanów, ale także Europejczyków. Coraz częściej na ulicach amerykańskich miast widać prostesty. Polska zyska, jeżeli w wyborach za nieco ponad trzy lata wygra przedstawiciel Republikanów. W tej chwili chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości.
Niezależnie od przyczyn Polska spotkała się z największym od czasów Roosevelta olewactwem ze strony Amerykanów. Oczywiście nikt nie wymaga tego, żeby do Polski na obchody przyjechał sam Barack Obama. Jednak trzeba przypomnieć, że wiceprezydent Joe Biden odwiedził niedawno Gruzję, więc tym bardziej podróż do Polski w okrągłą rocznicę wybuchu II Wojny Światowej nie sprawiłaby mu żadnych problemów. Z kolei Hillary Clinton teoretycznie jest w podróży po Afryce, jednak bądźmy szczerzy, zmiana kursu chociaż na kilka godzin, nie byłaby czymś niewykonalnym dla urzedników amerykańskich.
Pryska powoli czar spójności i ciągłości amerykańskiej polityki zagranicznej. Co ciekawe wszystko odbywa się za przyzwoleniem żony byłego prezydenta USA, który tą ciągłość prowadził. Chyba, że Amerykanie mnie czymś zaskoczą i tarcza jednak powstanie. Nadzieja jednak stale maleje.
Inne tematy w dziale Polityka