Ustawa o statusie umowy najbliższej kuchennymi drzwiami wprowadza związki partnerskie i uderza w małżeństwo. Dla środowisk LGBT to zresztą tylko przystanek po drodze do dalszych postępów postępu. Dlatego pan prezydent nie powinien jej podpisywać.
W znakomitym komediowym serialu BBC „Hotel Zacisze” (czyli Fawlty Towers) z 1975 r. z Johnem Cleesem, gwiazdą Monty Pythona, w roli głównej, jest odcinek, gdy Basil Fawlty (właśnie Cleese), złośliwy, zgryźliwy i wiecznie sfrustrowany właściciel hoteliku podaje gościom w hotelowej restauracji wino. Wino jednak im nie smakuje. Fawlty odwraca się tyłem, stawia butelkę na bufecie i błyskawicznie nakleja na nią inną etykietę. Po czym prezentuje butelkę gościom i nalewa na spróbowanie. Tym razem jest OK.
Trik Fawlty’ego jest często wykonywany przez pomysłodawców regulacji budzących sprzeciw. Tak niegdyś sprzedano wcześniejszy Traktat Konstytucyjny dla Europy, opakowany w mniej spektakularną etykietę jako traktat lizboński. Tak teraz koalicja, z „konserwatywnym” PSL włącznie, próbuje sprzedawać ustawę o związkach partnerskich jako ustawę o statusie osoby najbliższej. Sens i istota regulacji kompletnie się jednak nie zmieniły.
Na początku tego roku miałem okazję dyskutować na kanale Coś Ciekawego z trójmiejskim aktywistą LGBT panem Mateuszem Sulwińskim. Ta rozmowa była dla mnie bardzo pouczająca z kilku powodów. Jednym z jej najważniejszych wątków było upieranie się mojego polemisty przy twierdzeniu, że konieczne jest „zrównanie praw” osób LGBT z resztą obywateli. Gdy pytałem, jakich to praw te osoby nie posiadają jako obywatele, słyszałem kilkakrotnie, że związawszy się ze sobą, nie posiadają tych uprawnień, jakie mają małżeństwa. Tłumaczyłem, że nie posiadają ich, jako że nie są małżeństwami. I tak dookoła Wojtek. Podstawowym punktem spornym z panem Sulwińskim była zatem definicja małżeństwa. Ja wskazywałem, że małżeństwem może być z definicji tylko i wyłącznie sformalizowany związek kobiety i mężczyzny. Pan Sulwiński zaś twierdził, że definicja małżeństwa jest elastyczna i obecnie powinna obejmować także związki innego rodzaju.
Jest to oczywiście nonsens. Można tu sięgnąć po porównanie z geometrii. Okrąg może mieć różne wielkości, może być zakreślony linią o różnej grubości i barwie, ale zawsze stosunek długości okręgu do jego średnicy będzie wynosił 3,141592 i tak dalej, czyli będzie równy liczbie π. To niezmienne cecha okręgu, niezależnie od jego wielkości, położenia i tak dalej. Jeśli stosunek obwodu do średnicy jest inny niż wnosi niewymierna liczba π – sprawa jest jasna: nie jest to okrąg. Dokładnie tak samo jest z małżeństwem: jest podstawową i absolutnie niezmienną cechą, można powiedzieć: konstytutywną jest, że jest to sformalizowany (na gruncie danej kultury) związek kobiety i mężczyzny. Nie zmienią tego żadne zaklęcia aktywistów LGBT. To tak jakby próbowali oni nas przekonać, że elipsa albo nawet trójkąt czy równoległobok to okrąg. Może takie kombinacje możliwe są w jakiejś elgiebetowskiej, postępackiej wersji geometrii, nauczanej na Wydziale Genderowych Nauk Postępowych Uniwersytetu w Shittyburgu, ale nie w geometrii, będącej dziedziną matematyki.
Projekt ustawy tymczasem zmierza do rozmycia instytucji małżeństwa. Formalnie rzecz biorąc, nie zrównuje z nim związków nieformalnych, w tym LGBT, jednak faktycznie to właśnie robi poprzez rozszerzenie na wiązki partnerskie przywilejów, przyporządkowanych dotychczas do małżeństwa, takich jak możliwość wspólnego rozliczania podatków albo zwolnienie z podatku od dziedziczenia.
Gdy słyszę zwolenników tej regulacji, mówiących, że to są właśnie prawa, jakim brakuje nieformalnym związkom, odpowiadam: tak, faktycznie, one tych uprawnień nie mają – i bardzo dobrze. Mają ich nie mieć, ponieważ państwo otacza, zgodnie zresztą z konstytucją, specjalną opieką instytucję małżeństwa, a nie instytucję „związku partnerskiego”. Na dodatek związek taki z samego swojego założenia jest mniej trwały, może zostać zawiązany i rozwiązany w sposób znacznie prostszy niż związek małżeński. To zaś oznacza, że amatorzy nieprzemyślanych i okazjonalnych związków otrzymaliby daleko idące przywileje, choć ich relacje z drugą osobą nie stanowią dla wspólnoty żadnej wartości dodanej.
Nikt w Polsce nie jest pozbawiony żadnych praw ze względu na swoje zainteresowania seksualne – i bardzo dobrze. Takim rozwiązaniom byłbym zdecydowanie przeciwny. Ludziom tej samej płci, którzy chcą ze sobą żyć, przysługują prawa identyczne jak każdemu, kto ze swoim partnerem nie wchodzi w związek małżeński. Mogą zagwarantować sobie notarialnie wszystkie potrzebne wzajemne uprawnienia, włącznie ze słynnym odwiedzaniem w szpitalach. A że będą musieli zapłacić choćby podatek od dziedziczenia? Ano będą – bo nie są małżeństwem i nie tworzą rodziny.
Pretensje, że preferencje przysługujące małżeństwom nie obejmują związków, które jako żywo małżeństwami nie są, przypominają żale, które ktoś mógłby mieć, że jako niewidomego nie chcą go przyjąć na kurs na licencję pilota. Nie chcą, bo sprawny wzrok jest jednym z nieodzownych warunków zajęcia miejsca za sterami statku powietrznego. Dokładnie tak samo warunkiem otrzymania preferencji podatkowych jest zawarcie małżeństwa, którego jedyną możliwą formą z samej definicji jest – jako się rzekło – sformalizowany na gruncie polskiego prawa trwały związek kobiety i mężczyzny. Ślepy nie może być pilotem tak samo jak dwóch panów czy dwie panie nie mogą być małżeństwem.
Sygnały płynące z Pałacu Prezydenckiego są ambiwalentne. Wydaje się, że na razie pan prezydent nie byłby skłonny do podpisania ustawy w takiej postaci, w jakiej jest ona prezentowana przez rząd (nie mamy jeszcze formalnego projektu). Jest jednak mowa o tym, że pan Karol Nawrocki mógłby taką ustawę zaakceptować w postaci „pozbawionej ideologii”. Trudno jednak powiedzieć, co by to miało oznaczać.
Takie stanowisko pana prezydenta uważam za błędne – z dwóch powodów.
Po pierwsze – jako się rzekło, polskie prawo daje każdemu takie same prawa. Przy odrobinie wysiłku osoby pozostające w związku nieformalnym mogą sobie załatwić wszystko, co przysługuje niemałżeństwom. A co przysługuje tylko im – ma takim pozostać.
Po drugie – ponieważ nawet lekkie uchylenie drzwi w tej sprawie będzie mieć z czasem katastrofalne skutki. We wspomnianej przeze mnie rozmowie przepytywany przeze mnie pan Sulwiński niespecjalnie ukrywał, że środowisko LGBT nie chce poprzestawać na jakichś „cząstkowych” rozwiązaniach i że jego ostatecznym celem jest doprowadzenie do całkowitej likwidacji wyjątkowości małżeństwa w jego właściwym znaczeniu, w tym poprzez absurdalne poszerzenie jego formalnej definicji na wszelkie związki dwóch osób, umożliwienie adopcji dzieci, obdarzenie takich związków wszystkimi przywilejami prawnymi i podatkowymi, jakie dzisiaj posiadają małżeństwa. Pan prezydent powinien zatem i to brać pod uwagę, gdy ewentualnie trafi do niego projekt promowany teraz przez rząd. Tu nie można pozwolić nawet na delikatne wsunięcie stopy w drzwi.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo