Tym razem „Gazeta Wyborcza” nie tylko sięgnęła dna, ale wręcz zaryła się na parę metrów w mule na nim zalegającym. Tak koncertowo się wydurnić to już sztuka. Po prostu nie da się słowami oddać debilizmu redaktorów GW. Nie da się, a zapewniam, że próbowałem. To jest gazeta dla rzekomej inteligencji? Drodzy czytelnicy GW, jak wy możecie brać do ręki ten śmieć? Ja rozumiem, że można zgadzać się z opiniami publikowanymi w GW na temat JarKacza. Ludzka rzecz czytać to, co się ludziom podoba. Ale poziom kretynizmu tekstu ostatnio opublikowanego w radomskiej GW poraża.
Jestem z wykształcenia informatykiem, toteż posiadam zasób wiedzy wystarczający do zgniecenia tekstu z GW i rozjechania go walcem. Ale w tym przypadku nie trzeba być informatykiem. Debilizm jest oczywisty dla każdego Internauty. Nie wymagam od dziennikarza dogłębnej wiedzy informatycznej, ale po pierwsze w dobie komputerów i Internetu pewien poziom wiedzy jednak obowiązuje, po drugie od tego są pytania do eksperta. Coś mi się jednak wydaje, że autor artykułu nie przedstawił rzetelnie sprawy ekspertowi, tylko poszedł tam z celowo zmanipulowanymi informacjami po to, by uzyskać odpowiedź sobie wygodną. I w efekcie napisał brednie.
Bo darujcie, nie wierzę, że jakikolwiek informatyk dobrowolnie powie w kontekście zaistniałej sytuacji debilizm zacytowany w GW. To musi być manipulacja. A że w GW manipuluje się często i chętnie, to akurat nie podlega najmniejszej wątpliwości.
Nie mogę się tylko nadziwić, że czytelnicy GW cieszą się, że są tak koncertowo robieni w balona.
O co konkretnie chodzi? Otóż na ślad babola wpadł pan Krzysztof Leski. Nie poświęcił mu jednak wiele miejsca. Postaram się naprawić ten błąd z jego strony, bo sytuacja jest rzeczywiście kuriozalna. Chodzi o artykuł w radomskiej „Gazecie Wyborczej” na temat rzekomych internetowych wyczynów kandydatów PiS do Rady Miasta. Zdaniem GW ktoś z biura poselskiego Sońty, kandydata PiS na radnego (gazeta sugeruje, że on sam) oraz z gabinetu dyrektora MOSiR Wojciecha Ścibora, także kandydującego z ramienia PiS, dokonał wielu wulgarnych i obraźliwych wpisów na forum „Gazety Wyborczej” szkalujących Kazimierza Woźniaka oraz Krzysztofa Gajewskiego, radnych Radomian Razem.
Adresy IP wskazują na dwa miejsca. Odnośnie pierwszego z nich:
- Poinformowano mnie, że miejscem, z którego ta osoba dokonała wpisu, jest biuro poselskie posła Krzysztofa Sońty przy Rynku - informuje Gajewski.
Tu jednak zaczynają się schody.
Podczas przesłuchania dyrektorka biura posła Sońty zeznała, że w dniu, w którym dokonano wpisu, w biurze zatrudnionych było sześć osób, dodatkowo w lipcu pracowali tam także stażyści i inne osoby. Stwierdziła, że na korytarzu piętra kamienicy, gdzie zlokalizowane są biura poselskie i senatorskie PiS znajduje się ogólnodostępny komputer, zarówno dla pracowników, jak i interesantów. Jest wyposażony w stałe łącze internetowe i nie jest chroniony żadnym hasłem.
W każdym normalnym kraju położyłoby to natychmiast wszystkie zarzuty. Radomska „Gazeta Wyborcza” jednak twardo realizuje partyjny interes PO, zobowiązujący do obszczekiwania PiSu za wszelką cenę.
- Ale czy możliwe jest, aby ktoś z zewnątrz wszedł do biura posła i zrobił wpis z jego komputera? - powątpiewa Gajewski.
Akapit wyżej znajduje się odpowiedź: byli tam stażyści, za uczciwość których nie można ręczyć. Było też wielu interesantów. Skrajnie mało prawdopodobne jest, by za wpisy był odpowiedzialny sam kandydat na radnego, a to zdaje się sugerować „Gazeta Wyborcza”. Żeby było śmieszniej Sońty tego dnia w biurze nawet nie było, czego GW nawet nie próbuje obalać, tylko zbywa drwiną.
Co do drugiego miejsca, z którego trollowano:
- Osoba ta zarejestrowała się jako Patrycja Wrzosek. Tyle, że nie ma takiej osoby w spisie mieszkańców Radomia. Śledczy ustalili za to, że wpisu dokonano z miejskiego basenu Orka przy ulicy Młynarskiej. Sa tam dwa komputery z łączami internetowymi: jeden u pracownika administracyjnego, drugi w pokoju zastępcy dyrektora MOSiR-u Wojciecha Ścibora - relacjonuje Kazimierz Woźniak. Ścibor jest kandydatem PiS na radnego.
Ścibor broni się.
Wojciech Ścibor twierdzi, że w biurach Orki są trzy komputery o tych samych numerach IP.
- Do niedawna było niestety tak, że była pewna samowola, wiele osób miało do nich dostęp, na przykład ratownicy, ale także osoby niezatrudnione na basenie. Korzystał, kto chciał. Już tego zabroniłem. Czy wpis, o którym mówi pan Woźniak zrobił ktoś z MOSiRu - trudno to ustalić. Przeprowadziłem rozmowy wyjaśniające z pracownikami i temat zakończyłem - mówi Ścibor.
GW triumfalnie wykorzystuje potknięcie Ścibora odnośnie tych samych IP.
Zdaniem informatyka, którego opinii zasięgnęliśmy, nie jest możliwe, by trzy komputery miały ten sam numer IP. To unikalny numer każdego komputera.
Tyle, że Ścibor niemal na pewno mówił o routerze z NAT lub dostępie do Internetu poprzez serwer Proxy, tylko powiedział to własnymi słowami. Tego jednak GW już nie raczyło zauważyć. Ciekawie też byłoby się dowiedzieć, jakim cudem dziennikarzowi GW udało się uzyskać od informatyka stwierdzenie, że niemożliwe jest, by trzy komputery miały to samo IP. Bo nawet gdy mowa o LAN nie jest to do końca prawda, bo jest taki drobny detal jak IP spoofing. Natomiast gdy mowa o Internecie, dochodzi cała masa dodatkowych zagadnień i tu już nie trzeba nawet informatyka, żeby wiedział, że to samo IP posta na forum nie dowodzi absolutnie niczego.
Warto zwrócić uwagę na pewność winy członków PiS, jaką manifestują panowie Woźniak i Gajewski. Gajewski niedwuznacznie sugeruje, że wpisów dokonał pracownik biura poselskiego rywala, albo wręcz sam rywal. Nie raczy nawet wziąć pod uwagę stażystów. Woźniak z kolei stwierdza, że wie, kto jest za wpisy odpowiedzialny. Jest to wykorzystywanie kłamstw w kampanii wyborczej, bowiem na winę PiS w tej sprawie nie ma żadnych dowodów.
Po pierwsze w obu przypadkach występuje komputer dostępny szerokiej grupie osób.
Po drugie nie wiadomo, z którego komputera w MOSiRze dokonano wpisu skoro komputery są za NATem lub Proxy. Wszystkie komputery posiadają w Necie to samo IP.
Po trzecie Sońta twierdzi, że część wpisów nawet nie pochodzi z komputera w ich biurze. Jeśli biuro poselskie PiS jest podłączone do Netu przez kablówkę, to często się zdarza, że nawet cała klatka schodowa jest schowana za NATem. Ktoś mógł przyjść do biura PiS i zrobić pierwszy wpis dla zmyłki, a resztę dopisać w domu na tej samej klatce. I liczyć, że po prostu nikomu nie zechce się sprawdzać. Albo że upartyjnieni prokuratorzy zatrą ręce że mają haka na PiS i nie będą sprawdzać dalej.
Po czwarte nawet gdyby potwierdzono, że na pewno z tych konkretnych kompów wysłano posty, nadal to nie jest dowód, że wysłali jej ich właściciele. Jest jeszcze coś takiego jak konie trojańskie i skłonić nieświadomego użytkownika do zainstalowania takiego konia trojańskiego nie jest tak znów trudno. W normalnej sytuacji prokuratura by coś takiego wykryła, ale ostatnimi czasy moja wiara w prokuraturę gwałtownie pikuje w dół.
W świetle powyższych faktów wskazywanie brudnym paluchem na PiS w kontekście tej sprawy może co najwyżej śmieszyć.
Kiedy ktoś nazwie cię koniem, nie zwracaj na niego uwagi. Gdy powtórzy to ktoś inny, poważnie się zastanów. A kiedy powie to ktoś trzeci, odwróć się i przywal mu zadnimi kopytami. Na drugi raz poważnie się zastanowi, zanim zaczepi konia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka