I tak, i nie. W zakresie podstawowych praw wszyscy ludzie są sobie równi, gdyż wszystkim przysługuje takie samo prawo do życia, wolności sumienia, słowa i wyznania, stowarzyszenia się, osiedlania i pracy, jednak domaganie podobnej równości we wszystkich innych wymiarach życia nie jest ani słuszne, ani sprawiedliwe.
Współczesna filozofia mówi o aksjologicznej równości osób, która na forum publicznym wyraża się w przyznaniu każdemu z obywateli równego statusu i równych praw podmiotowych gwarantowanych przez instytucje demokratycznego państwa, będących także przedmiotem licznych umów międzynarodowych, takich choćby jak Powszechna Deklaracja Praw Człowieka przyjęta na forum ONZ w grudniu 1948 r. w Paryżu.
Żaden z demokratycznych rządów nie gwarantuje jednak swoim obywatelom równego statusu społecznego ani ekonomicznego, swoje wysiłki ogranicza jedynie do zapewnienia im równego dostępu do usług publicznych, a osobom znajdującym się w potrzebie stara się zapewnić minimalny standard opieki socjalnej, co jednak w każdym kraju przedstawia się nieco inaczej. Najczęściej przytaczanym uzasadnieniem tak pojętej polityki równości jest liberalna zasada sprawiedliwości sformułowana przez słynnego amerykańskiego filozofa Johna Rawlsa (Teoria sprawiedliwości, 1971), w myśl której każdy człowiek jest odpowiedzialny za swój los, natomiast państwo powinno przeciwdziałać nierównościom społecznym i ekonomicznym w takim zakresie, żeby grupom najuboższym i najmniej samodzielnym zapewnić możliwe najlepszy status, podporządkowując wszakże to zadanie celowi głównemu, jakim jest rozwój całej społeczności, nie zaś w taki sposób, żeby dążyć co całkowitego zniwelowania nierówności społecznych, gdyż to, jak pokazuje historia, prowadzi do ogólnej zapaści gospodarczej i wzrostu napięć społecznych.
Rawls wskazuje zatem na konieczność oszczędnego gospodarowania środkami publicznymi i koncentrowanie egalitarystycznych wysiłków państwa na zapewnieniu obywatelom sprawnego działania wszystkich organów administracyjnych oraz równego dostępu do urzędów i stanowisk, w tym zwłaszcza publicznych, gdyż to one odpowiadają za praktyczny kształt polityki państwa, a także zapewnieniu obywatelom dostępu do edukacji.
Ten ograniczony program działań na rzecz równości wynika poniekąd z faktu, że demokratyczny kapitalizm nigdy nie definiował własnej wizji rozwoju w kategoriach sprawiedliwości społecznej. W kulturze anglosaskiej to ostatnie pojęcie nigdy zresztą nie cieszyło się wielkim powodzeniem, a partie o rodowodzie lewicowym odwoływały się tam raczej do rewolucyjnej idei równości i dzięki znacznemu poparciu społecznemu odegrały pewną rolę w tworzeniu nowych polityk społecznych, zwłaszcza tam, gdzie liberalne państwo nie podejmowało żadnej.
Jedną z najbardziej znanych modyfikacji liberalnego projektu była ekonomia popytu Johna Mynarda Keynesa (Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, 1936), postulująca zwiększenie stopnia redystrybucji społecznej (większa liczba usług publicznych w zamian za wyższe podatki) w celu ożywienia konsumpcji i podniesienia ogólnego poziomu inwestycji. Krytycy tej koncepcji, do których zaliczają się wszyscy najwybitniejsi przedstawiciele ekonomii podażowej, tacy jak Hayek, Friedmann, Schumpetter czy Hazlitt, chętnie podkreślają, że makroekonomiczna wizja Keynesa stała w sprzeczności z jego osobistymi dokonaniami na polu ekonomii zmierzającymi raczej do ograniczenia interwencji rządu (w przeddzień wybuchu pierwszej wojny światowej Keynes doprowadził od rezygnacji z wymiany funta na złoto, zaś po wojnie zabiegał, tym razem nieskutecznie, o rezygnację z nakładania na Niemcy wysokich reparacji wojennych – w obu przypadkach chodziło o uniknięcie stagnacji), niemniej w latach 50. i 60. wszystkie demokratyczne państwa przyjęły postulaty Keynesa i przystąpiły do walki z bezrobociem, upowszechniania edukacji wszystkich szczebli, rozbudowy systemów opieki zdrowotnej i emerytalnej, niekiedy posuwając się nawet do nacjonalizacji wybranych sektorów gospodarki. Budowę państwa dobrobytu (welfare state) okupiono jednak nie tylko dramatycznym wzrostem obciążeń fiskalnych, ale także coraz większym deficytem budżetowym i wysoką inflacją.
Tendencje te udało się przełamać dopiero w latach 80. w okresie rządów Ronalda Regana (USA) i Margaret Tatcher (Wlk. Brytania), zdecydowanych zwolenników klasycznej ekonomii zdefiniowanej ongiś przez A. Smith’a i J. B. Say’a, opartej na indywidualnej inicjatywie, wolnym konkurowaniu i niskich podatkach. Nierówności społeczne we wszystkich demokratycznych krajach znowu zaczęły rosnąć, ale bezrobocie wyraźnie spadło, zmniejszając tym samy obszary biedy i wykluczenia społecznego. Podobne zjawiska wystąpiły również w światowej gospodarce, która od początku ery nowożytnej cechowała się coraz większymi dysproporcjami między bogatym Zachodem i ubogą resztą świata. Dzięki globalnej wymianie kraje rozwijające się zaczęły odzyskiwać swój udział w produkcie światowym, w średniowieczu wynosił on blisko 90%, w latach 50. spadł do zaledwie 40%, a dzisiaj wynosi już 50% i wykazuje stałą tendencję wzrostową. Według szacunków Banku Światowego w połowie minionego wieku aż 56% populacji krajów trzeciego świata dotkniętych było skrajnym ubóstwem, dzisiaj ten odsetek wynosi tylko 9% i dotyczy głównie krajów Afryki Środkowej. W latach 1985-2005 liczba osób żyjących za mniej niż 1 dolara na dzień zmniejszyła się w Chinach o 400 mln osób, a w Indiach o 70 mln. Średnia długość życia mieszkańców trzeciego świata na początku XX wieku wynosiła zaledwie 26 lat, czyli mniej więcej tyle, co w Europie w okresie starożytnym, dzisiaj wzrosła do 65 lat i stale się wydłuża, aczkolwiek w niektórych krajach afrykańskich wciąż ledwie przekracza 50 lat.
Kraje leżące w tropikach od lat przodują w statystykach ubóstwa. Roczny dochód narodowy Mozambiku liczony w sile nabywczej pieniądza (czyli przeliczony na dobra codziennego użytku) na jednego mieszkańca wynosi dzisiaj ok. 850 dolarów, jest zatem niższy niż pół wieku temu, kiedy ten kraj zrywał więzy kolonialne, a także niższy niż w jakimkolwiek kraju europejskim w wieku XIX.
Na skandaliczną nierówność między bogatą Północą i ubogim Południem dobitnie zwrócił uwagę Benedykt XVI w swojej ostatniej encyklice „Caritas in veritate”. W nierównościach społecznych Papież upatruje jednej z głównych przyczyn światowego kryzysu gospodarczego, aczkolwiek nie definiuje tej nierówności wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, lecz przede wszystkim kulturowych. Współczesnymi żebrakami są nie tylko ludzie pozbawieni dachu nad głową, środków do życia, pracy i wykształcenia, ale także ci, którzy w zamożnych demokracjach zachodniego świata żyją dostatnio, lecz nie potrafią dzielić się miłością z innymi, rezygnując z bezinteresownej pracy na rzecz innych, a nawet z zakładania własnej rodziny. To właśnie ta nierówność, sięgająca najgłębszej kondycji duchowej człowieka sprawia, że mechanizmy rynku i demokracji przestają być skuteczne, a to, co mogłoby stanowić największą szansę rozwoju (także w wymiarze ekonomicznym), zaczyna być postrzegane jako największe zagrożenie. Jako rozwiązanie Benedykt XVI proponuje postawę aktywnego zaangażowania, która zawsze była częścią chrześcijańskiego dziedzictwa, a do której dzisiaj odwołują się także nowoczesne metody zarządzania i organizacje obywatelskie. Benedykt XVI proponuje zatem różnicowanie rynku usług publicznych, włączanie w nie podmiotów społecznych, dla których główną wartością obok zysku jest także tworzenie więzi międzyludzkich i przywracanie osobom społecznej samodzielności, zaś w odniesieniu do krajów najuboższych upomina się takie rozwijanie globalnej wymiany, która dzięki nowym technologiom już dzisiaj umożliwia bezpośrednią współpracę odległych od siebie podmiotów gospodarczych, a którą rządy mogą zapewnić swoim obywatelom za pośrednictwem dobrej jakościowo edukacji, systemu mikropożyczek i wolnej od korupcji administracji.
Równość jest wielkim zadaniem, zdaje się mówić Papież, ale prawdziwie można ją osiągnąć tylko w wymiarze wolnego daru, będącego wyrazem miłości, nie zaś w wymiarze posiadania czy konsumpcji.
Tekst ukazał się w miesięczniku "Posłaniec" 1/2010.
Inne tematy w dziale Polityka