Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
227
BLOG

Namiestnikowski czy Belweder?

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 108

Sprawa ma przede wszystkim charakter wizerunkowy, ale w jakimś wymiarze także etyczny i ustrojowy, dlatego, choć jestem księdzem, uważam, że mam prawo zabrać głos. Jestem zdecydowanie za Belwederem.

Po pierwsze, z racji symboliki. Za skromnym Belwederem stoi marszałek Piłsudski, a za gmachem przy Krakowskim Przedmieściu tylko generał Zajączek, proportions gardees. Ten drugi pałac przez całe wieki pełnił jakieś funkcje publiczne, ale w trwały sposób je podjął dopiero jako siedziba carskiego namiestnika i od tej symboliki nigdy nie uciekniemy. Polacy nie są fetyszystami, ale jedna z największych budowli tego typu w Warszawie zawsze będzie się kojarzyć z rozbuchanym bizantynizmem, z ogromną ilością okien i etatów i z nadzwyczaj skromnym dorobkiem retoryczno-prozatorskim czterech prezydentów Trzeciej RP. Czas te chore ambicje ukrócić. Wszystko, czego się spodziewam po Prezydencie Polski z naddatkiem zmieści się w Belwederze. Dla korektorki prezydenckich przemówień wystarczy jedno biurko, znajdzie się tam także dość miejsca na kilka gabinetów dla ministów szykujących dalekie wojaże i lakę do prezydenckich pieczęci. Wszystkie inne funkcje i ambicje Pierwszy Obywatel powinien pozostawić kolegom z Alei Ujazdowskich.

Po drugie, z racji perspektyw. Gmach namiestnika nigdy nie stanie się przestrzenią obywatelską. Można go zwiedzać, podziwiać i nic poza tym. W pałacu potrzebne są kreacje. Obywatelem jest się tylko na ulicy, poza pałacem, jak ostatnio, gdy kilkadzieisąt tysięcy ludzi zapaliło tam żałobne znicze. Zmarły tragicznie prezydent Kaczyński był wtedy nieobecny w pałacu. Przechadzał się ze smoleńską drużyną wśród tych zniczy. Obywatele nawet przez chwilę w to nie wątpili. Tymczasem Belweder z natury jest obywatelski. To taki trochę większy dworek. Jego sławny gospodarz, choć nieraz bywał satrapą, wspiął się na swój urząd, wyrąbując wolność rodakom razem z rodakami. Nie miał pałacowych manier ani języka. Był żołnierski i belwederski, a skromne mury Belwederu mu to ułatwiały. Belweder nie daje bowiem nikomu zbyt wielkiego pola manewru. Każdy, kto zeche tam wsadzić armię urzędników, będzie musiał ich trzymać w parku pod plantanem, tam ich karmić i opłacać na oczach wszystkich, więc nawet jeśli to zrobi, co nie daj Boże, to będzie mniej groźny niż ten, kto spróbuje zrobić to samo w przepaścistym Pałacu Namiestnikowskim, bo tam można ukryć całe miasto gryzipórków i wciąż twierdzić, że jest ich za mało. Z Belwederu widać ulicę i ulica widzi Belweder, a w Namiestnikowskim okna są lustrzane, schody wielkie, a klamki wysoko. Nawet dla Olechowskiego.

Po trzecie, z racji niegdysiejszych złudzeń. Ile to już razy mieliśmy nadzieję, że prezydent zajmie się tym, czym powinien, czyli państwem jako całością i wszystkimi jego obywatelami, a potem rozczarowaliśmy się srodze? Czas z tym skończyć. Nowy format infrastruktury powinien w tym pomóc. Nasi politycy są zwykłymi śmiertelnikami, wychowanymi w małych, robotniczo-inteligenckich formatach, więc kiedy trafiają na salony, to ich zwyczajna, karmazynowa krew zaczyna się burzyć, uderzać do głów, więc oni popełniają wtedy dziecinne błędy. Brak im arystokratycznego błękitu dającego swobodę w wiekszym formacie, a jedna czy dwie kadnecje na wysokim urzędzie to za mało, żeby poznać Homera, zrozumieć Konfucjusza, odróżnić "Toskę" od "Halki", wyzbyć się gwary i odruchów "Księcia". Demokratyczny polityk na widok wielkiej lustrzanej sali robi się płochliwy niczym lafontaine'owski zajączek. Przez długie miesiące obmyśliwuje jak tę salę zapełnić innymi demokratami, żeby ją jakoś oswoić. Sens ceremonii, cel kongresu, myśl przewodnia przesłana przestają być ważne, ważne jest tylko to, że inni w końcu się zeszli i przestali być tak samotni, jak on sam chwilę wcześniej w tej ogromnej sali. Czy nie lepiej zmniejszyć format tych imprez już na wstępie? Nie trzeba ich przenosić do czworaków, lecz do budowli, która w bardziej naturalny sposób odpowiada realiom życia, mieszkania i pracy tych, którzy mają się spotkać, aby coś skutecznie załatwić, a nie po to, żeby się tylko spotykać? Mam wrażenie, że tej odwagi zabrakło naszym ojcom w roku 1989. Oddali orłu koronę, podeptali czerwoną gwiazdę, ale potem weszli w te same emancypacyjne koleiny, którymi przez trzy pokolenia maszerowali nasi komuniści, aby końcem końców nieodwracalnie się wyalienować. 

Prezydent RP powinien pamiętać o orderach i kombatantach, związkach i stowarzyszeniach, adwokatach i tuzach dyplomacji, ale przede wszystkim powinien pamiętać, że będąc z nadania obywateli Pierwszym Obywatelem może się zająć tym, czym nikt inny zająć się nie chce, a więc Polską za lat dziesięć, dwadzieścia i pięćdziesiąt.  Ta Polska zaczyna się już dzisiaj. Z pałacu jej nie widać, prędzej z Belwederu, a Kolumb, jak sądzę, pomyślałby także o gnieździe bocianim.

 

6 lipca 2010 r.

P.S. Dziękuję za wszystkie komentarze. W tekście odnoszę się alegorycznie do zagadnień ustrojowych i tych z zakresu kultury politycznej i dialogu społecznego, ale nie do fizycznego administrowania budynkami publicznymi.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (108)

Inne tematy w dziale Polityka