Kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych, a będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym odwdzięczyć się tobie; więc odpłatę otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,1-14)
Sukces, na który jesteśmy skazani w tej sprawie, będzie miał równie wielu ojców, jak niewielu ich ma dotychczasowa porażka. W chwili obecnej prezydent Komorowski nie zamierza mieszać się w sprawę krzyża stojącego przed jego pałacem, rząd zgodnie umywa ręce, a partie polityczne i warszawscy rajcy chętnie oddaliby wszystko, żeby ich nikt z tą sprawą nie kojarzył. W buty Piłata weszli ponoć także polscy biskupi, którzy wedle słów posła Gowina, nie tylko umyli ręce przed krzyżem, ale nadto domagają się od polityków, żeby ich zastąpili w quasi liturgicznym obrzędzie jego przenosin. „Babciu, dlaczego ksiądz umywa ręce przy ołtarzu?” – zapytał pewien chłopczyk. – „To na pamiątkę gestu Piłata!” – odrzekła babcia w duchu bulwarowej teologii naszego posła, który, mam nadzieję, za ten przytyk się nie obrazi.
Kościół ma, i zawsze chce mieć, wiele wspólnego z krzyżem, ale zwłaszcza pod krzyżem chce i musi być delikatny. W miejscu naznaczonym cierpieniem wszystkie argumenty, nawet te najbardziej subiektywne i nieortodoksyjne, zasługują na szacunek. Księża, którzy pod krzyżem ustawionym na Krakowskim Przedmieściu usłyszeli kilka obraźliwych słów pod swoim adresem, bardzo szybko o nich zapomnieli i pomyśleli o bólu i bezradności, będących ich przyczyną. Ustąpić to czasem jedyny sposób na to, żeby okazać szacunek i współczucie. Ustąpić z takiego powodu, to wcale nie skapitulować, ale stworzyć przestrzeń, w której zgoda kiedyś będzie możliwa.
Selektywne podejście do wartości chrześcijańskich to problem stary jak świat. W Polsce prawie wszyscy politycy, nawet ci z lewicy, chętnie wiwatują na widok papamobile, ale kiedy trzeba uszanować prawa dziecka lub prawo własności, to chętnie zajęliby ostatnie miejsce w kolejce do rozwiązywania problemu. Minister Jolanta Fedak dwoi się i troi, żeby zamknąć molochy, zwane państwowymi domami dziecka, i zastąpić je stokroć bardziej ludzkimi domami rodzinnymi, jednak nikt z polskich posłów nie wyrywa się, żeby ją wesprzeć w tych wysiłkach, strona kościelna także milczy, więc z czasem może się okazać, że samorządy rozłożą bezradnie ręce, stwierdzając, że nie znalazły odpowiedniej ilości mam i tatusiów do pracy wychowawczej.
Wysiłki b. minister Jolanty Kluzik-Rostkowskiej zmierzające ku temu, żeby na każdej ulicy można było łatwo założyć punkt przedszkolny umożliwiający matkom łączenie pracy z wychowywaniem dzieci już prawie spłonęły na panewce, bo ochrzczeni, a jakże, polscy posłowie różnych opcji widzieli w tym projekcie wszystko, prócz humanizmu i chrześcijaństwa.
Ślepota na wartości (bo cóż innego?) wciąż nie pozwala naszemu sejmowi zerwać z dziedzictwem komunizmu, który na sztandarach chętnie wypisywał egalitaryzm, a w rzeczywistości tworzył społeczeństwo klasowe, nagradzając swoje zaufane służby lepszą opieką zdrowotną i lepszymi emeryturami niż te, które oferował zwykłym obywatelom. Coś, co powinno zależeć wyłącznie od jakości i rynkowej wartości pracy danego pracownika, wciąż podlega prymitywnym, plemiennym kryteriom, jakim jest przynależność do kasty, niszcząc tym samym efektywność całego systemu, a zarazem okpiwając po równo ideały rewolucji, wolności, humanizmu i chrześcijaństwa.
Pierwsi będą kiedyś ostatnimi. Póki co, pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu zgromadziło się kilku takich, o których niemal wszyscy twierdzą, że są ostatni. Czyżby? Ogłaszam konkurs. Ten, kto pierwszy do nich dołączy i rozwiąże problem, dostanie mój głos i tytuł do rozwiązywania kolejnych, poważniejszych problemów.
"Dziennik Polski" 28-29 sierpnia 2010.
Inne tematy w dziale Polityka