„Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (por. Łk 20, 27-38).
Trudno o lepszy pretekst dla niewiary niż śmierć osoby bliskiej. Mąż, żona, dziecko, których zabrakło, ciągną za sobą ciężki tren, bolesny, wszechobecny, całkiem nie metafizyczny. W jego cieniu obietnica raju wydaje się czasem tylko obietnicą.
W czasach Jezusa ludzie dotknięci brakiem wiary w zmartwychwstanie ciał (wierzący wszakże w nieśmiertelność duszy) tworzyli odrębne stronnictwo religijne, legitymujące się własną szkołą teologiczną, alegoryczną interpretacją Biblii i doktryną polityczną szeroko otwartą na kompromis. Saduceusze, bo o nich mowa, w oczach swych głównych konkurentów, konserwatywnych faryzeuszy, uchodzili za ludzi zsekularyzowanych, skłonnych do współpracy z rzymskim okupantem i nie stroniących od rozrywki w stylu helleńskim. Śmierć i inne doświadczenia graniczne, umożliwiające wierzącym „skok wiary”, saduceuszy skłaniały raczej do skoku w niewiarę, pragmatyzm i daleko posunięty sceptycyzm.
W takcie jednej z polemik Jezus upomniał saduceuszy, żeby nie opierali swoich przekonań na śmierci bliskich. To, że ktoś zostaje wielokrotnym wdowcem, w niczym nie podważa możliwości jego wiecznego szczęścia, wszak źródłem tego szczęścia nie jest ani zła śmierć, ani dobre życie, ani nawet przywróceni do życia krewni, lecz sam Bóg. Śmierć bliskich może osłabić naszą nadzieję, nie powinniśmy jednak nigdy utożsamiać żałoby z wiarą, bo przecież i Bóg nigdy nie nazwałby niebem czegoś, co byłoby jedynie prozaiczną kontynuacją naszych ludzkich pragnień i planów, i to nawet tych najbardziej pobożnych.
W okresie międzywojennym Karl Jaspers, wybitny niemiecki psychiatra i filozof, wywarł ogromny wpływ na europejską humanistykę, analizując egzystencjalne konsekwencje aktu wiary. Jaspers de facto wyrywał ludzką podmiotowość z objęć przyrodniczego determinizmu, wskazując na nieciągłość i dialogiczny charakter ludzkiej świadomości, chyba jednak nikt dotąd nie prześledził poważnych konsekwencji społecznych jego odkryć. Jaspers przyjaźnił się z Maksem Weberem, wybitnym niemieckim socjologiem, który wprowadził do nauk społecznych teorię wartości, wydaje się jednak, że ani Weber, ani Jaspers nie dostrzegli tego, co bardzo wyraźnie wynika z ich dorobku, gdyby tylko ten dorobek zsumować.
Jaspersowski skok wiary, tak sugestywnie wyrażony przez Kierkegaarda, Van Gogha, Ibsena, Swedenborga i Strindberga, dziwnie znajomo współbrzmi z weberowską etyką demokratycznego kapitalizmu, która po dziś dzień daje o sobie znać w wolnych od korupcji ojczyznach wspomnianych tu autorów. Śmierć, samotność i utrata, zawsze obecne w nordyckiej mitologii i krajobrazie, przetworzone przez chrześcijaństwo, okazały się w tamtych kulturach czystym zyskiem, na tyle bowiem zbliżyły do siebie ludzi, że ci wciąż stowarzyszają się znacznie częściej od nas, nie tracąc przy tym ochoty, by debatować na temat reguł i praktyk wspólnego życia, co w konsekwencji sprawia, że tracą oni znacznie mniej niż my czasu i środków na ściganie przestępców, złodziei i łapówkarzy.
Zbliżające się wybory samorządowe z pewnością nie rozwiążą wszystkich naszych problemów, ale udział w debatach przedwyborczych i dokładne poznanie kandydatów nie powinno zaszkodzić nikomu, kto noce i zimy ma tylko trochę krótsze od ibsenowskich, a korupcję, niestety, wciąż większą.
"Dziennik Polski" 6-7 listopada 2010.
Inne tematy w dziale Polityka