Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego», a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół (Mt 5, 43-44).
Przeciętny polski polityk – katolik, a jakże! – oddałby duszę, żeby go tylko nikt nie kojarzył zbyt mocno z chrześcijaństwem. W życiu i w sejmie niczym smok wawelski zionie niechęcią do bliźnich, kolegów z wrogiej partii. Gdyby mógł, zionąłby ogniem. Co dokładnie myśli, nie wiadomo, wyborca też tego nie wie, wie jednak ponad wszelką wątpliwość kogo ów polityk nie lubi, nie znosi, nie szanuje. Kołem go dzisiaj nikt nie łamie, nikt go nie rzuca na pożarcie lwom, dlatego największej łaski męczeństwa doświadcza, gdy musi powiedzieć coś dobrego o innych, pogodzić się z nimi na czas dyskusji, głosowania czy wspólnej modlitwy. Jego największą cnotą polityczną nie jest zgoda, lecz unikanie zgody, wynajdowanie pretekstów i wymawianie innym złych intencji, a ukoronowaniem wszystkich cnót jest szydzenie z polityki miłości, nie z jej kłamstewek, ale z niej samej.
Wyborca nie jest od niego wiele lepszy. Sam na walki byków nie chadza, boksem się brzydzi, a wyborów unika jak ognia, lubi jednak wieczorem włączyć telewizor i patrzeć jak naparzają się politycy. Gdyby mógł, sam by im dołożył. W katolickim kraju partie mogłyby konkurować ze sobą w uprzejmościach, w ustępowaniu sobie miejsca na mównicy, w bronieniu racji swego śmiertelnego wroga przed nim samym, w trafnym uzasadnianiu dobrych projektów i w szybkim wcielaniu ich w życie, ale takiej konkurencji w polskim sejmie nikt dotąd nie wymyślił, więc wyborca, nawet gdy nie wierzy niebo i piekło, czci je codziennie, bijąc pokłony (i wygrażając pięścią) w stronę Wiejskiej.
Dzisiejszym gwelfom i gibelinom daleko do oryginałów. Dantego nikt dzisiaj nie wypędza z miasta za poglądy, ale wyłącznie za to, że jest Dantem, usiłującym opisać światu sprawę w szczegółach, zaś sprawy Dantona w ogóle nie ma, bo granie na dwa fronty i szukanie zgody ponad podziałami oznacza dzisiaj śmierć już na starcie. Wspólne procesje i wspólne wyścigi na palio już się nie powtórzą. Polskie partie nie chcą na siebie patrzeć nawet na pogrzebie.
Niccolo Machiavelli, „ewangelista” polityków, nigdy nie wierzył w to, co jest naprawdę, a jedynie w to, co się wydaje, ale nawet on nie odważyłby się tak otwarcie drwić z chrześcijaństwa. Książę hodowany podług jego przepisu na skutecznego polityka musiał mieć nienaganne maniery, a nadto sprawiać wrażenie, że jest wyraźnie lepszy w każdej dziedzinie od swych konkurentów. Machiavelli nie byłby sobą, gdyby mu radził wygrywać wojny pięknymi słowami lub grą na klawesynie, ale nawet wtedy, gdy gloryfikował zwierzęcą siłę i przebiegłość, proponował program pozytywny, zredukowany do wartości witalnych, lecz pozytywny, nie był bowiem aż tak naiwny, żeby wierzyć w zwycięstwo oparte na byle czym.
Bylejakość i inflację wartości można leczyć. Nie Machiavellem, bo on jest dziś nie do przyjęcia nawet w krajach tak skrajnie sekularyzowanych jak Japonia. Wzajemną niechęć oraz jej przyczynę, skrajną bezradność wobec świata, można łatwo leczyć przez uważne, szczegółowe opisywanie rzeczywistości, przez użycie w tym opisie wszelkich dostępnych źródeł, nawet za cenę pewnego zantagonizowania środowiska, aby następnie, już wspólnie, je porządkować, hierarchizować i wskazywać rozwiązania. Eryk Voegelin, wciąż u nas zapoznany, w transcendencji osoby upatrywał jedynego skutecznego lekarstwa na potęgę mitu walcującego wszystko i wszystkich ze strachu przed nieopisanym światem.
Roman Graczyk w „Cenie przetrwania” (Warszawa 2011) dowiódł, że Voegelin miał rację. Mit „Tygodnika Powszechnego” w naszych czasach pozostałby tylko mitem, tym samym, którego komuniści bali się tak bardzo, że choć nasyłali na „Tygodnik” agentów, nijak nie umieli go wytropić w słowach, podczas gdy każdy czytelnik znajdował go tam z łatwością między wierszami „Obrazu tygodnia” Kozłowskiego, w felietonach Spodka i niedościgłego Kisiela. Mit pozostałby jednak tylko mitem, coraz mniej zrozumiałym dla współczesnych, gdyby dzisiaj Graczyk nie dowiódł, że nawet marne ubeckie kwity z kawiarni są za nim.
Warto zapłacić kilka łez za „Cenę przetrwania”. To naturalne, że nie wszyscy byli herosami i że niektórzy spotykali się z SB, choć nie musieli, nie zyskując w zamian nic, z czego dzisiaj byliby dumni. Rzeczą niezwykłą i niechrześcijańską byłoby bronić tego mitu przed nim samym kosztem różnicy, jaka zachodzi między człowiekiem uwikłanym a człowiekiem wolnym. Wszyscy mają prawo dokładnie poznać tę różnicę. Ona jedna na pewno nie jest mitem i na pewno jest także z „Tygodnika”.
Dziennik Polski 19-20 lutego 2011.
Inne tematy w dziale Polityka