Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1577
BLOG

Walec śmierci według Sadurskiego

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 23

Wojciech Sadurski strzela do swoich wrogów jak Dick Cheney do przepiórek. Nie przeprasza nawet wtedy, gdy śrut ląduje w twarzy sędziego Whittingtona. Strzela, bo musi. Gdyby nie strzelał z okazji rocznicy smoleńskiej tragedii, przepiórki gotowe pomyśleć, że Sadurski słabnie. Śmierć według niego walcuje wszystkich po równo, ale żywych walcuje bardziej niż zmarłych, zwłaszcza tych żywych, których Sadurski nie lubi. Wielce to osobliwa trawestacja słów Williama ze Stradfordu.

Sprawiedliwa śmierć wcale nie jest tak sprawiedliwa, jakby tego chciał Sadurski. Owszem, ścina żywoty równo niczym żywopłot, ale to, co po niej pozostaje, wcale nie jest takie samo, bo śmierć nie jest Robespierem ani doktorem Guillotine. Groby i pamięć nie mają w sobie nic z rewolucyjnego spustoszenia, nawet gdy się zapadają w ziemię z winy zapominalskich wnuków. Po jednych zawsze zostaje wyraźnie więcej niż po innych, a po to tych, po których nic nie zostanie, też zostanie nie mało – w pamięci i w kulturze – bo to, co zostanie, w sposób ścisły łączyć się będzie z jakością życia tych, którzy żyli kiedyś, i tych, którzy żyją dzisiaj. Sadurski ma obowiązek o tym pamiętać, nawet jeśli w ogóle nie wierzy w życie wynikające z wiary w życie po śmierci.

Wypisując pamflety na żywych Sadurski wierzy tylko w walec godnej śmierci, ale upominając się o godne uczczenie zmarłych, rodzaj apelu poległych, wcale nie wierzy, że śmierć potrafi podnieść czyjekolwiek życie do wyższej potęgi. Żadnej laurki nikomu tam nie wystawia, upomina się jedynie, żeby tragicznie zmarłej stewardessy nie traktować broń Boże gorzej niż zmarłego prezydenta. Po co te uwagi? Czy ktoś w Polsce postponuje jednych kosztem drugich? Jeśli Sadurski chce się rozprawić z jakimś mitem, to niech ten mit dokładnie opisze, a czytelnik zagłębiwszy się w ten opis być może sam dojdzie do wniosku, że mitem nie jest treść mitu, a tylko jego istnienie. Jako żywo nie słyszałem dotąd żadnych skarg, z których by wynikało, że po tragedii smoleńskiej uczczono kogokolwiek gorzej niż inych lub gorzej niżby na to zasługiwał. Nie ma się z czym rozprawiać.

Potęga śmierci bierze się w Polsce stąd, że tu nikt w nią tak do końca nie wierzy, bo prawie wszyscy wciąż tu lepiej lub gorzej praktykują chrześcijaństwo. Walec śmierci nigdy tu nie był bożkiem, a co najwyżej wyrokiem podziemnego AK, który trzeba było w czasie wojny wykonać na szmalcownikach. W każdym innym wypadku śmierć była wyrokiem boskim, z którym się nie dyskutowało i stąd brała się jej moc potęgowania. Czytając po 10 kwietnia biogramy tragicznie zmarłych Rodaków, nie przestawałem się zdumiewać, że o tak wielu ludziach, których za ich życia widywałem czasem z bliska, a częściej z daleka,  wiem tak mało i myślę tak mało, znacznie mniej niżby na to zasługiwali, a przecież niektórzy z nich to moi znajomi. Mam wrażenie, że nie ja jeden tak wtedy myślałem, więc nie ja jeden chcę teraz do tych myśli wrócić.

Śmierć kosi kosą, po równo, jak chciał Baka, ale nie spłaszcza nikogo ani nie walcuje, wręcz przeciwnie, zdejmuje tylko parę zasłon, jak bluszcz z fasady, i odsłania wielką sztukę wyrażoną czasem w cegle, a czasem w marmurze. Sadurski chyba tego nie widzi, wszak pisze nie o tym.
 

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Polityka