Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
659
BLOG

Tomasz zwany niedowiarkiem

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Tomasz nie należał do osób bojaźliwych. Kiedy siostry Marta i Maria z Betanii wezwały Jezusa do umierającego brata Łazarza, uczniowe Jezusa przyjęli to bez entuzjazmu. Wiedzieli, co ich czeka w Judei. W samej Jerozolimie, zwłaszcza w czasie świąt, w większym tłumie, wciąż mogli czuć się bezpieczni, bo władze nie chciały prowokować zamieszek spektakularnymi aresztowaniami, ale poza miastem, choćby w Betanii, straże łatwo mogły ich ująć i skazać na śmierć wraz z Jezusem, dlatego na wieść o wezwaniu do Betanii żaden z nich nie zdobył się na słowa, na jakie zdobył się Tomasz: „Chodźmy i my, aby razem z nim umrzeć”.

W tych słowach nie było rezygnacji, lecz miłość i odwaga podobne do tych, jakie przed wiekami wykazali Machabeusze, a wcześniej Spartanie. Skoro nie można zapanować nad sytuacją ani ułożyć wszystkiego tak, jakby się chciało, należy przynajmniej zapanować nad sobą i oddać życie za życie, jeśli zajdzie taka potrzeba, a Bóg i potomni na pewno to docenią. Podobne słowa mógł wtedy powiedzieć Piotr, pierwszy spośród apostołów, albo Jan, pierwszy w gronie przyjaciół, ale żaden z nich tego nie zrobił, bo każdy się bał, więc Tomasz ich w tym wyręczł, a inni, łącznie z Piotrem, Andrzejem, Janem i grupą kobiet, uznali jego słowa za swoje. Poszli do Betanii, wiedząc, że tym razem mogą stamtąd nie wrócić. Piotr na wszelki wypadek postarał się o dwa miecze.

Z kolejną interwencją Tomasza mamy do czynienia w czasie ostatniej wieczerzy. Kiedy Jezus mówi o swojej śmierci jako przejściu do Ojca i przygotowywaniu nowego życia, Tomasz niespodziewanie oświadcza: „Panie, nie wiemy dokąd idziesz, jak więc możemy znać drogę?” Inni apostołowie stawiają Jezusowi podobne pytania, ale słowa Tomasza brzmią wyjątkowo dramatyczne, dotyczą bowiem całej rzeczywistości rozciągającej się po śmierci. Tomasz czuje się wobec niej bezradny, dlatego próbuje ją przeniknąć śmiałym pytaniem, podobnie jak kilka dni wcześniej starał się opanować rzeczywistość poprzedzającą śmierć za pomocą śmiałego zadeklarowania solidarności z Jezusem. W wieczerniku Jezus odwzajemnia tamtą deklarację udzielając mu niezwykle precyzyjnej odpowiedzi. To on sam, Jezus Chrystus, Syn Boży na ziemi, jest drogą wiodącą do Boga – zarówno teraz, jak i w życiu przyszłym, zaś apostołowie, i sam Tomasz, są pierwszymi, którzy tę drogę poznali.

Spotkanie Tomasza ze Zmartwychwstałym nadaje temu poznaniu wymiar zbawczy. Po śmierci Jezusa Tomasz nie ukrywa się w wieczerniku jak inni apostołowie. Zapewne chce im pokazać, że nie boi się być rozpoznanym i zabitym jak Jezus, a być może dochodzi do wniosku, że śmierć Jezusa już zaczęła wydawać dobre owoce i skutecznie chroni jego wylęknionych przyjaciół, gdyż władze świątynne uznały zgon Jezusa za swój definitywny sukces, więc w konsekwencji zrezygnowały ze ścigania jego uczniów, uznając ich za niegroźnych bez niego.

Na tle innych apostołów Tomasz wydaje się być człowiekiem wolnym w wymiarze egzystencjalnym, akceptującym świat takim, jakim jest, bez lęku, a jednoczenie człowiekiem cokolwiek bezradnym wobec rzeczywistości wiary. Słysząc od apostołów, że Jezus żyje i że właśnie się im ukazał, Tomasz przyjmuje te słowa z wyraźnym sceptycyzmem, czyli niemal dokładnie tak, jak inny apostoł, Natanael, przyjął słowa Andrzeja o mesjaszu pochodzącym z Nazaretu. W sceptycyzmie Tomasza brak jednak natanaelowej ironii, judejskiego poczucia wyższości nad resztą świata,  jest natomiast żywe wspomnienie jezusowej męki, świadczące chyba także o tym, że Tomasz był naocznym świadkiem ukrzyżowania, a na pewno kimś, kto je głęboko przeżył. Ślady męki wyryte w ciele tak głęboko, że prowadzące do nieuchronnej śmierci, a zarazem przyjęte z wdzięcznością, bez cienia żalu czy lęku, są dla Tomasza gwarantem tożsamości osoby, wszak to właśnie w obliczu śmierci i cierpienia najłatwiej stracić własną tożsamość, stchórzyć, zdezerterować, obrazić się na Boga i ludzi.

Tomasz dobrze znał swój strach, wiedział, że w momencie próby każdy może zawieść, więc aż do przesady manifestował postawę przeciwną, a od kilku dni wiedział także, że Jezus okazał się przyjacielem najbardziej niezwykłym, jakiego nikt dotąd nigdy nie widział. Swoją hojną ofiarą nie tylko uprzedził ofiarę swoich przyjaciół, ratując im życie i gwarantując bezpieczeństwo, czego oni wciąż nie byli w stanie pojąć, ale także ocalił tych, którzy go zdradzili, osądzili i zamęczyli, modląc się za nich nawet na krzyżu, wciąż rozpatrując sprawy innych,  cytując zwycięzkie psalmy, ujawniając tym samym swoją ponadludzką tożsamość. Kim zatem był ów przyjaciel, który nawet najgorszego wroga traktował jak przyjaciela, a swoich swoich starych przyjaciołach, którzy w chwili próby się go wyparli, zdradzili, porzucili i uciekli, z czego Piłat, stary żołnierz, nie omieszkał zadrwić, traktował jak najlepszą część swego królestwem, najlepszą, bo już nie z tej ziemi, lepszą nawet od wojsk rzymskich i anielskich razem wziętych?

Jezus nie od razu odpowiedział na wątpliwości Tomasza i zrobił to śmielej niż Tomasz mógł sobie wyobrazić. Pokazał mu, że żyje, i że wcale nie jest wolny od ran, aczkolwiek to nie one są najważniejszym elementem odpowiedzi. Podobnie jak w spotkaniu ze sceptycznym Natanaelem o wszystkim zadecydowała rzeczywistość wewnętrzna. Jezus przyjął, rozpoznał i przeniknął wszystko to, co stojący przed nim człowiek w sobie nosił, a czego nawet przyjaciołom nie był w stanie powiedzieć, wiarę, odwagę, miłość, żal i niedowierzanie, dając mu jednocześnie odczuć, że to sam Bóg je rozpoznanie, przyjmuje z miłością i oddaje już bez cienia żalu czy niedowierzania.  

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości