Są tacy, dla których raport MAK, to koniec świata. A przecież, to tylko rosyjski punkt widzenia na katastrofę smoleńską. Jednak, wg nich, cały kraj powinien teraz pogrążyć się w utyskiwaniach na tych brzydkich "Ruskich". Fabryki powinny stanąć, a ludzie winni wyść na ulice, aby dać odpór.
Nic takiego się nie stało. Naród nie dał się "wywieźć" różnym demagogom i magikom. Prezydent i premier też zachowali spokój, a to szczególnie niektórych mocno zabolało.
Zresztą, to właśnie premier Tusk jest dla nich największym łotrem /pewna blogerka, zdawało się kiedyś, że rozsądna, pozwoliła sobie nawet na stwierdzenie, iż jest on psychopatą/, bo wystąpił tylko na konferencji prasowej, ale nie ruszył z szabelką na Putina. I co gorsza, wyjechał na krótki urlop w Dolomity. A przecież wiadomo, że Jarosław Kaczyński, w życiu nie pojechałby w Dolomity. On kiedyś agitował za Egiptem i Tunezją. I całe szczęście, że większość narodu, jednak go nie posłuchała, bo teraz trzeba byłoby ratować się ucieczką. Tak, jak uczynił to, miejscowy prezydent /nota bene w latach 1980-84 ambasador Tunezji w Polsce/.
W związku z urlopem premiera przypomniałam sobie relacje z okresu świateczno-noworocznego z USA. Prezydent Obama udał się wtedy na urlop na Hawaje, a północno-wschodnie wybrzeże kraju było sparaliżowane przez mróz i obfite opady śniegu. Obama - w tym czasie - fotografował się np. w pewnej hawajskiej kawiarni przy zakupie, swojej rodzinie i innym klientom, lodów na ochłodę. Jakoś nie było słychać, aby Amerykanie rzucali wtedy w niego kalumniami i chcieli zmusić go do powrotu, do Waszyngtonu.
Każdemu człowiekowi należy się czasami urlop. A premier czy prezydent mają zastępców, którzy nie powinni brać kasy za piękne oczy, a za pracę, gdy muszą zastąpić swych szefów. To ich obowiązek.
W demokracji państwem nie zarządza jedna osoba, a cały zespół ludzi. Dlatego nieobecność jednego człowieka nie może mieć decydującego wpływu na funkcjonowanie państwa. Prócz tego, świat się "skurczył" i są techniczne możliwości, aby oświadczenia wydawać z najdalszych zakątków świata. To nie PRL, kiedy na zagraniczną rozmowę telefoniczną czekało się czasami tydzień.
Inne tematy w dziale Polityka