Trwa oficjalna wizyta w USA, chińskiego przywódcy Hu Jintao.
Powitany został z ogromną pompą i można było sądzić, iż to Amerykanie chcą go "liznąć", aby ocieplić stosunki między obu krajami. Nic z tych rzeczy, bo - jak wyznał jeden z amerykańskich organizatorów powitania - to strona chińska zażyczyła sobie takiego przepychu. Chińczycy wiedzą czego chcą i nie krępują się wymagać.
Hu Jintao był podobno rozczarowany przyjęciem, jakie zgotował mu poprzednik prezydenta Obamy w Białym Domu i teraz wolał z góry podać swe oczekiwania. Zresztą, to powitanie miało chyba być wykorzystane głównie w Chinach, dla pokazania, jak ukochany przywódca jest witany w największym mocarstwie światowym. Ot, propaganda sukcesu dla swoich.
Amerykanie i Chińczycy chcą poprawić swe relacje, czemu mają służyć pewnie też: duże zamówienie samolotów Boeing dla Chin oraz szybka kolej, którą mają w USA zbudować Chińczycy.
Stany Zjednoczone chciałyby, zapewne, aby Chiny bardziej zaangażowały się w zachowanie ładu światowego, szczególnie na poletku Dalekiego Wschodu /np. w temacie koreańskim/. Chińczycy bowiem, wciąż dbają o swe /oficjalne/ "zamknięcie" na tamte problemy. Koncentrują się, póki co, na uzupełnianiu swych sił morskich i powietrznych, przeznaczając na armię ok 2,7% PKB rocznie /Amerykanie ponad 4%; ale PKB różne, nie wspominając już o liczbie ludności/. Co niepokoi Amerykanów.
Chiny chciałyby być równorzędną potęgą światową dla USA . Wiele im jeszcze brakuje, ale przy tamtej dyscyplinie, może się to w niedalekiej przyszłości zmienić.
Inne tematy w dziale Polityka