Wczoraj w Saloniku świętym oburzeniem popisał się jeden z blogerów, któremu nie podobał się clip, z udziałem polskiego ambasadora w Chinach.
Fakt, jest to zaskakująca promocja Polski, bo przy wykorzystaniu wnętrz naszej ambasady, jak i polskich elementów folklorystycznych, wprzęgniętych w światowy hit południowokoreańskiego piosenkarza, o ksywie "PSY".
Jednak, pan amabasador nie dał plamy, bo taniec całkiem dobrze mu wyszedł. To, jednak nie zadowoliło kolegi blogera, a nawet stwierdził, iż jest to: niewyobrażalny skandal. Mnie jakoś trudno było podzielić, to jego wielkie oburzenie, bo ambasador nikomu, ani niczemu, nie uchybił. A ten clip jest skierowany do tzw. zwykłych obywateli Chin, a nie powstał - raczej - aby oczarować nim np. chińskich sekretarzy partyjnych.
Trudno było dojść, dlaczego pan bloger, tak się nastroszył..., aż zaświtała mi "idejka", że może tu chodziło o repertuar. Może, gdyby ambasador RP zatańczył inny taniec - do innej piosenki - nie byłoby takich złych odczuć u kolegi blogera.
I znalazłam: myślę, że pozytywne emocje mogłoby wywołać wykorzystanie francuskiej ludowej piosenki, pt. "La danse des Canards" /"Kaczy taniec"/. Bo raz, że jest to przebój z lat 60-tych czy 70-tych /podróż sentymentalna/, przetłumaczony został na 140 języków, nie wzbudza szczególnie gwałtownych emocji, a i jest wciąż w użyciu: np. w USA na różnych balach w szkołach wyższych, na meczach hokejowych, a w Polsce na weselach.
No i nie każdy dojrzały mężczyzna potrafi poruszać się, jak polski ambasador w Chinach, a zgiętymi łapkami - w kształt kaczych skrzydełek - raczej każdy da radę pomachać.
Miłej zabawy:
Inne tematy w dziale Polityka