Tegoroczny konkurs piosenki - Eurowizji - jak zwykle wzbudzić kontrowersje. Wcześniej najczęściej chodziło o prosąsiedzkie głosowania, na poszczególnych reprezentantów państw. Teraz mieliśmy jeszcze np. dziewczyny z Polski, z bardzo głębokimi dekoltami, co wzięto - nawet - za szerzenie pornografii. Śmieszne.
Prawdziwą sensacją był jednak występ reprezentującej Austrię, Conchity Wurst /wł. Thomas Neuwirth/, bo wystąpiła w kobiecym stroju, ale z... brodą. I nic to, że to tylko kreacja sceniczna, którą Thomas Neuwirth wymyślił dla siebie w 2011 r. , bo krytykantów, którzy skupili się tylko na jego wyglądzie, miast na piosence i jej interpretacji, znalazło się wielu.
Conchita Wurst zaśpiewała sentymentalny - dobry - utwór pt. "Rise Like A Phoenix". I muszę przyznać, że zrobiła to świetnie. Ma kawał wielkiego głosu, a interpretacja i scenografia dały przez moment trochę teatru w skostniałym konkursie, w którym często wiało nudą. I... zwycięstwo.
To zwycięstwo było chyba słusznym werdyktem, bo zbyt wielu dobrych piosenek nie było. I choć moimi faworytami byli - kameralni - Holendrzy, którzy przegrali, ale byli wysoko, bo na drugim miejscu, to taki układ miejsc przyjęłam bez specjalnych zastrzeżeń. Gratulacje!
A dla krytykantów... pośród których są też - zapewne - wielbiciele talentu Pedro Almodovara, chciałam przypomnieć kreację drag queen z filmu pt. "Wysokie obcasy". Też teatr.
Inne tematy w dziale Kultura