Biograficzny film o Eltonie Johnie pt. "Rocketman" wyreżyserował Dexter Fletcher, a autorem scen. jest tu Lee Hall.
Fabuła zaczyna się w ośrodku odwykowym, w którym Elton /gra go Taron Egerton - daje radę i aktorsko i wokalnie/ znalazł się opuszczając jeden ze swoich koncertów. I tam snuje opowieść swego życia, od momentu, gdy miał pięć lat i nazywał się jeszcze Reginald Dwight /uroczy Matthew Illesley, podobny fizycznie do Eltona z dzieciństwa/.
Dzieciństwo Eltona było głównie przykrością ze strony rodziców: zapatrzonej w siebie matki /Bryce Dallas Howard/ i zimnego ojca /Steven Mackintosh/, który syna nie potrafił nawet przytulić. Sytuację trochę ratowała babcia /Gemma Jones/ i to ona też dopilnowała, aby - uzdolniony wnuczek - uczęszczał na naukę gry na fortepianie.
Elton dorastał i tworzył muzykę, z czasem do tekstów Bernie'go Taupina /Jamie Bell/, który stał mu się bratem. No i coś w karierze zaczęło się budować i nastąpił wyjazd do USA, gdzie - w renomowanym miejscu - odbył się występ... I niesamowity sukces. Jednak tam też stanął na drodze Eltona... John Reid /Richard Madden/, który oszukiwał w miłości i przejął organizację kariery, co skończyło się uzależnieniem artysty, też od wszelkich używek...
W tym filmie muzyką zajął się Matthew Margeson i tworzy ona spójną całość z piosenkami Eltona Johna. A zdjęcia, które świetnie pokazują i sferę sceniczną i życiową artysty, to praca George'a Richmonda.
Film "Rocketman" jest obrazem człowieka samotnego, który chciał zaznać miłości, a najczęściej jej mu odmawiano, stąd wejście w różne chore sytuacje. Elton miał też problem z zaakceptowaniem samego siebie, ale, gdy w końcu sam się "przytulił", to zmienił swoje życie i od ok. 28 lat nie pije alkoholu i nie zażywa narkotyków. Zbudował też swoją szczęśliwową rodzinę.
Świetny film, który się ogląda z łezkami w oczach.
