Czyżby śmierć elektrostatyki? A może jej benefis? Oceńcie sami.
Po pierwszych dwóch odcinkach cyklu o elektrostatyce otrzymałem listy, dwa fragmenty z których cytuję:
Bardzo ciekawe i pouczające teksty. Dziękuję i czekam na więcej.
oraz:
Między innymi, żeby poznać elektrostatykę, wiele lat temu, zakupiłem i uruchomiłem szkolny Generator Van de Graaffa i maszynę Wimshursta. Na dzień dzisiejszy wiem jak one są zbudowane i jak działają, ale już nie jestem pewny, po Pana notkach na salonie, że wiem jak działają .
Pierwszy cytat jednoznacznie mobilizuje do pracy, gdyż nawet dla jednego zainteresowanego czytelnika warto poświęcić swój czas, ale drugi cytat jest nie mniej ważny, gdyż zmusza do pewnej refleksji i konstatowania, że się znalazło w dokładnie takiej samej sytuacji – podróżnika po dżungli amazońskiej, któremu zginął kompas.
Ja faktycznie już też niczego nie jestem pewien, więc przeszukuję zasoby internetu wszerz i w głąb i konsultuję swoją wiedzę z tymi fizykami, którzy zajmują się obsługą generatorów i/lub akceleratorów Van de Graffa.
Co z tego wyszło przedstawię w tej i w następnych notkach.
Przypominam definicję elektryczności statycznej, którą znalazłem w Wikipedii:
Elektryczność statyczna jest to zespół zjawisk towarzyszących pojawieniu się niezrównoważonego ładunku elektrycznegonamateriałacho małej przewodności elektrycznej (dielektrykach, materiałach izolacyjnych) lub na odizolowanych od Ziemi obiektach przewodzących (np. ciele człowieka, elementach urządzeń, itp.). Ładunki te wytwarzają wokół siebie pole elektrostatyczne o natężeniu tym większym, im większa jest wartość ładunku.
Prosta, logiczna, dająca podstawę pod wydzielenie elektrostatyki w oddzielną gałąź nauki.
Najważniejszym elementem tej definicji (przynajmniej dla mnie) był i jest ten fragment, który mówi o obecności niezrównoważonego ładunku elektrycznego NA materiałach. NA materiałach, a nie W materiałach, jak to starają się sugerować biorący udział w dyskusji fizycy, o czym można się przekonać z dyskusji jaka rozgorzała pod opublikowanymi tekstami o elektrostatyce.
Ich wypowiedzi zaszokowały mnie, ale nie tylko jakąś dziką oryginalnością, a tym, że zdałem sobie sprawę z tego, że do tej pory przyjmowałem informacje, którymi mnie karmiono w procesie nauczania, bezkrytycznie.
Na czym polegała ta dzika oryginalność? Oto jeden z wielu przykładów:
Również przyszła wiedza nie sprawi, że elektroskop przestanie sie elektryzowac dodatnio pod wpływem UV.
http://manipulatorzy.salon24.pl/507416,skad-wiadomo-z-jakim-ladunkiem-pracujemy#comment_7658823
Wybijanie elektronów z płytki Zn jest ingerencją w strukturę materiału i zachwianiem równowagi pomiędzy ładunkami wewnętrznymi, a nie procesem naniesienia ładunków na materiał, czyli elektrostatyką.
Przyznaję się bez bicia, że nigdy nie zawracałem sobie głowy wnikaniem w to, co jest tym enigmatycznym ładunkiem, który pojawia się Na materiale, a już tym bardziej nie wnikałem w to, jaki sposób te ładunki utrzymują się na powierzchni materiałów, które są dla nich bardziej dziurawe niż ser szwajcarski dla powietrza.
Czytając wypowiedzi fizyków byłem tak zdumiony, że aż zacząłem zadawać "dziecinne" pytania. I co się okazało? Otóż, odpowiedzi były tak "dorosłe", że zrozumiałem iż bez gruntownego przestudiowania tematu do końca życia będę antyelektrostatykiem. Przykład "dziecięcego" pytania i "dorosłej" odpowiedzi:
#Co fizycznie kryje się pod dotknięciem laską ebonitu?#
Przepływ ujemnych ładunków elektrycznych w celu wyrówanania potencjałów (i ładunków) między ebonitem i metalową płytką.
Teraz metalowa płytka jest naelektryzowana UJEMNIE.
Tym razem odezwał się we mnie "instynkt" badacza przyrody i po usłyszeniu takiej odpowiedzi zadałem sobie natychmiast takie pytanie:
Według oficjalnej fizyki metal jest przewodnikiem dlatego że ma dużo elektronów swobodnych. Ebonit nie jest przewodnikiem, a więc nie ma takich elektronów dużo. Jeżeli ebonit ma zdolność elektryzowania metalu na "ujemnie", to musiał ładunki przenieść na swojej powierzchni (porzypominam, że dla elektronów ta powierzchnia jest siatką o oczkach wielkości stadionu piłkarskiego, jeśli atomy są wielkości główki szpilki), co przy odległościach między atomami, czyni to zadanie bardziej ekwilibrystycznym, niż fokus D. Copperfielda ze "znikaniem" Empire State Building.
Jeżeli zaś, ebonit przeniósł elektrony w zestawie gazu elektronowego, to nie mógłby ich oddać przez dotknięcie, gdyż między powierzchnią metalu, a ebonitu nie ma połączenia galwanicznego.
Czy jest jakieś wyjście z tego "labiryntu"? Gdyby źródłem elektryczność ujemnej był rzeczywiście elektron, a dodatniej proton, to biorący udział w dyskusji laborant z pracownii metod spekrofotometrycznych już dawno opublikowałby wyniku eksperymentu potwierdzającego ten fakt.
Ale on milczy, milczą inni fizycy i ich klakierzy, milczą mądrale z różnych forumów fizycznych.
I tak, w całkowitej ciszy, przedstawię w następnym odcinku materiał, który zebrałem, uważnie studiując zasoby internetu. Jestem przekonany, że po zapoznaniu się z nim, stanie się dla was zrozumiały mechanizm robienia z nas durni przy pomocy nauki.
Inne tematy w dziale Technologie