W francuskiej TV5 Nicolas Sarkozy w Kabulu: „Dlaczego tu jesteśmy, dlaczego są tu Amerykanie, Kanadyjczycy, Australijczycy, bo bronimy wolności”. W Afganistanie od wielu lat „bronili” wolności Anglicy, Rosjanie, Amerykanie a nawet minister Radek Sikorski. Ale równocześnie bronią wolności Afgańczycy, gen. Masud, talibowie. Jak na razie w Afganistanie nikt nie wygrał, nie zdołał narzucić temu społeczeństwu własnego pojmowania wolności. Świat europejskich wartości, który dla nas jest tak drogi jest zupełnie obcy Afgańczykom, którzy w większości popierają talibów.
Eksperci twierdzą, że aby spacyfikować ten kraj potrzeba co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Obecnie w Afganistanie jest ich 70 000, dużo za mało. W Pakistanie ustąpił Musharaf co spowoduje umocnienie się islamskich fundamentalistów. Wojna w Afganistanie nie wydaje się możliwa do wygrania.
Nie tylko w związku z tym pojawia się dylemat, czy mamy prawo, my europejczycy narzucać innym nasz system wartości i sposób życia? Przecież większość Polaków nie chce aby w naszym kraju aborcja była na życzenie, aby możliwe były małżeństwa homoseksualne i dozwolone palenie marihuany. Wszystko to jest dozwolone w Holandii i wielu innych krajach Unii. Większość Polaków tego nie chce i z pewnością by się sprzeciwiła gdyby ktoś te obyczaje usiłował narzucić. Jednocześnie walczymy w Afganistanie o narzucenie temu społeczeństwo naszego systemu wartości.
Talibowie to nie są terroryści organizujący zamachy bombowe w Europie, w Algierii i w innych krajach. Al. Quaida to wykształceni Egipcjanie, Saudyjczycy i inny wykształceni w Europie fanatycy. Talibowie walczą o swoją wolność tak jak ją rozumieją z międzynarodowym najeźdźcą.
Wartości wyznawane przez fundamentalistów islamskich są mi nie tylko obce, ale także wrogie. To nie jest mój świat, ale myślę, że w Afganistanie w gruncie rzeczy nie chodzi wcale o wyzwolenie kobiet nawet gdyby większość z nich tego chciała.
Inne tematy w dziale Polityka
