Jakiś czas temu Robert Zydel, bardzo ważna w pewnych kręgach postać, zaciągnął mnie na otwarcie Baru Studio Grzegorza Lewandowskiego, ojca i matki Chłodnej 25, klubu wartego osobnego tekstu, ale tu nie miejsce na taki. Nie będę też pisał o potyczkach Lewandowskiego z miastem, ani o tym, że na otwarcie Baru przyszedł wiceprezydent Warszawy ze świtą, bo bym musiał od razu napisać o referendum, które ma obalić panią prezydent i nerwowych ruchach wykonywanych przez jej środowisko.
Napiszę o tym, że spotkałem tam Jasia Kapelę. Złośliwcy mówią, że rzeczony Jaś, to intelektualne zaplecze Krytyki Politycznej. Jest to złośliwe, bo nawet jego koledzy podśmiechują się za Jasia plecami. A jest z czego. Jaś ostatnio wystąpił na obcasach, umalowany, w krótkiej kiecce w „Marszu szmat”, przebijając Seweryna Blumsztajna, który kiedyś chodził z plakatem: „pierdolę nie rodzę”. Blumsztajn słynny jest w Krakowie z tego, że będąc szefem lokalnej Wyborczej zwalniał najlepszych pracowników tłumacząc, że ci na pewno znajdą sobie jakąś pracę. Ale to też zupełnie niepotrzebna dygresja.
W każdym razie otoczony wianuszkiem nie najmłodszych już pań Kapela, nie pamiętam w jakim kontekście rzucił, że Pereira to debil.
Samuel Pereira, to młodszy parę lat od Kapeli zaangażowany, konserwatywny dziennikarz. Poznałem go parę miesięcy temu. W kontakcie bezpośrednim bardzo kulturalny, z uroczą żoną i ślicznym dzieckiem. Pereira chce poprawiać Polskę. To dobrze, że tacy są. Kolegę Zydla fascynuje, że poprawianiem Polski zajmują się: z pochodzenia Portugalczyk (Pereira), Holender (Redbad Klynstra) i Dawid Wildstein. Zydel to etnograf. Ma specyficzny stosunek do patriotyzmu. Ale nie będę się na ten temat rozpisywać.
Przypomniało mi się to wszystko w Lizbonie. Znaczy zanim mi się przypomniało, pani pilot z Air France przyziemiła samolot z takim impetem, że poważnie się zastanawialiśmy, czy aby nie był to jego ostatni lot. Air France nie polecamy, podobnie, jak KLM, które zgubiło mi walizkę, ale o tym później. W Lizbonie wsiedliśmy do nowych citroënów C4 Picasso. Jeździliśmy po autostradach, wąskich krętych drogach, brzegiem oceanu i nijak mi ten samochód nie mógł przypasować. Był – jak to dzisiejszy citroën – atrakcyjny wizualnie (nie wiem, jak inaczej napisać, że się mnie nie kręcił, za to ludzi koło których przejeżdżaliśmy – wręcz przeciwnie), był wyposażony – jak to dzisiejszy citroën – w zylion wspomagających i umilających życie kierowcy i pasażerom systemów. Tu zdradzę wielką tajemnicę. Systemy te w citroënie są prawie takie, jak w samochodach premium (prawdziwego premium, a nie np. volvo). Niestety każdy, kto korzystał z nich w samochodach premium będzie zawiedziony, natomiast ci, którzy z nich nigdy nie korzystali będą zachwyceni. Samochód miał superbagażnik, przesuwane tylne fotele, no i przynajmniej dwie rzeczy, na które nie mogę narzekać – schowki pod nogami pasażerów z tyłu, i gniazdko 230V. Do tego był cichy w środku, miał niezłe audio, i wcale tak dużo nie palił. No i do tego, cały jest w cenie wyposażenia dodatkowego samochodu premium – dokładniej systemów jakie (ten citroën) ma seryjnie.
No więc jeździłem tym samochodem i się krzywiłem, wszystko mi nie pasowało. Aż dotarło do mnie, że samochód rodzinny po prostu nie jest czymś, co mnie kręci. Swoich dzieci nie mam. Cudze dzieci, mają już dzieci swoje.
I wtedy zrozumiałem, że im bardziej narzekam na tego citroëna, tym bardziej przypominam Jasia Kapelę. Znaczy: im mniej coś rozumiem, tym głośniej mówię, że jest głupie.
A w pewnym wieku normalny człowiek powinien się raczej interesować, czy jego dzieciom z tyłu będzie wygodnie, niż tym, czy każdy samochód potrafi pokonać ostry, źle wyprofilowany zakręt na górskiej drodze z prędkością 150 km/godz.
Wracając, ledwo zdążyliśmy na samolot w Amsterdamie. Została tam moja walizka. Mogłem zostać i ja, ale poleciałem, więc nie powinienem aż tak narzekać na KLM. Wszakże Holandia to kraj, w którym słowo, które dla nas brzmi „huje” znaczy tyle, co: dobre.
Inne tematy w dziale Rozmaitości