Co zrobić, jeżeli się ma opisać samochód, do którego się zupełnie nie ma stosunku? Może zacząć od wymieniania wad. Ludzkość uwielbia hejt. Można szukać zalet, choć – jak profesjonalny by człowiek nie był, wyrobiony czytelnik zawsze odczyta, których argumentów autor używa wbrew sobie.
Można też się zachować w dość popularny w nowoczesnych mediach sposób: przepisać komunikat producenta, a całość opatrzyć nic nie znaczącym komentarzem: Samochód może się podobać.
Z nissanem Qashqaiem mój problem zaczyna się już przy nazwie. Żyję w przekonaniu, że wychowany jestem w tradycji kultury europejskiej. Kultury, w której dość ważną rolę odegrała łacina. Trudno powiedzieć, żebym łacinę znał, ale uczyłem się jej w liceum (pozdrawiam panią prof. Kabaj), żeby być dopuszczonym do matury, musiałem łacinę zdać. Mając świadomość rozmiarów mojej wiedzy, jakoś się do tego zdawania nie spieszyłem, w końcu przez pośrednika pani profesor zasugerowała, żebym do niej przyszedł, bo jak nie przyjdę, to pozytywnej oceny na pewno nie dostanę, a jak przyjdę, różne rzeczy się mogą wydarzyć. No cóż. Maturę zdałem. Łaciny nie znam, ale wiem, że nieobecna w języku polskim litera Q, w łacinie występuje wyłącznie razem z U i obie czyta się KW. Q w słowie Qashqai, to dla mnie jakaś aberracja. I nic na to nie poradzę.
Ale to, co przeszkadza mnie, nie przeszkadza rzeszy ludzi, którzy kupują ten samochód i później cieszą nim się tak, jak to użytkownicy nissanów mają w zwyczaju, bo jak ktoś już nissana ma, nie chce żadnego innego auta.
Mam kolegę geja (piszę, że jest gejem tylko po to, żeby użyć stereotypu – geje są wrażliwi i mają dobry gust). Od przynajmniej 10 lat jeździ samochodami BMW. Jego matka ma nissana Note. Zdarza się, że kolega jeździ tym autem, ale zawsze wtedy parkuje je daleko – żeby nikt znajomy go w nim nie widział. Próbował ponoć mamę namówić na zmianę, ta się nie zgodziła, bo nissan jest dla niej najlepszym autem na świecie.
Nowego Qashqaia objeżdżaliśmy w Rovinju na Chorwacji. Dziwne miejsce, gdzie na każdym kroku widać weneckie ślady. Np. menele mówią po włosku.
Samochody były niestety w tzw. wersjach przedprodukcyjnych, czyli większość systemów elektronicznych (tego co mnie najbardziej ostatnio interesuje) – nie działała. Zaczną działać. Wtedy mama kolegi może zmieni swojego nissana na Qashquaia. O ile tylko nie będzie dla niej za duży.
Wracaliśmy Qashqaiami z Rovinja do Ljubljany. Jechało ze mną dwóch kolegów, którzy co jakiś czas wynajdują najgłupsze teksty z motoryzacyjnych mediów. Specjalnie dla nich chciałem ten tekst zatytułować: „Japoński wojownik dotknięty francuską chorobą”. Niestety wyraźnych symptomów tej choroby nie udało mi się znaleźć.
Na słoweńskiej autostradzie wyprzedziliśmy Włocha jadącego poprzednią wersją Qashqaia. Zobaczył nasz samochód. Z jego wzroku widać było, że jak tylko wróci do domu natychmiast zadzwoni do swojego dealera, żeby się umawiać na jazdę próbną. Cóż, samochód może się podobać.
Inne tematy w dziale Rozmaitości