Marcin Kędryna Marcin Kędryna
1620
BLOG

Cybernetyka i ekologia

Marcin Kędryna Marcin Kędryna Rozmaitości Obserwuj notkę 18

Ze dwa lata temu robiłem wywiad z Januszem Korwin Mikkem (dzięki @MikolajWojcik – miałem wątpliwości co do deklinacji). Uważam, że pan Janusz cierpi na pewien rodzaj medialnego ADHD. Widząc kamerę, mówi przez jakiś czas bardzo rozsądne rzeczy, ale nagle zapalają mu się w oczach dziwne ogniki i od tematu złego wpływu przesadzonych wydatków socjalnych miękko przechodzi na siłę Izraela, pozwalającą przez tyle lat funkcjonować mu w tak niesprzyjającym otoczeniu. I zadaje pytanie: „Bo wiedzą panowie, jacy Żydzi zginęli w obozach koncentracyjnych?” I nie czekając na reakcję sam sobie odpowiada: „Głupi i leniwi.”
Słysząc coś takiego, człowiek zapomina, co wcześniej słyszał, a szkoda. Bo to, co mówił o cybernetyce w ujęciu społecznym, nie tylko jest ciekawe – się sprawdza.

 Ale do tego wrócimy. W połowie marca byłem w Bieszczadach na prezentacji hybrydowej V60. Hybrydowej, ale z możliwością doładowywania z gniazdka – muszę od razu dodać, bo to ma znaczenie. Do Arłamowa jechaliśmy z Warszawy autobusem. Może niezbyt pięknym, ale bardzo nowoczesnym, firmy Volvo. Najpierw piękną ekspresową drogą do Radomia, w którym kolega Max Suski odkrył, dlaczego Polskę nazywa się „Radomiem Europy” – otóż nr kierunkowy Radomia to 48, zupełnie jak Polski.

 Między Radomiem a Rzeszowem chyba nikt nawet przez chwilę nie próbował budować drogi szybkiego ruchu, więc jedzie się jak po tej (większej) części Polski, która nawet nie jest w budowie. Gdzieś w połowie drogi widzieliśmy leżący na dachu samochód otoczony strażą pożarną i policją, karetka jadąca na miejsce minęła nas po kwadransie, więc ustawowe 15 minut na dojazd to nie w tej części Polski. Ale to też nieważne. 


Jechaliśmy z osiem godzin. Wałęsa przed laty dostał się do Arłamowa szybciej, bo leciał śmigłowcem, ale wtedy nie stał tam czterogwiazdkowy hotel na ponad pięćset osób z halą sportową, basenami, spa, kręgielnią. 
Pewnie jak się dowie, będzie protestował.

 Swoją drogą, po co budować coś tak gigantycznego w miejscu, do którego wiedzie droga, na której z kłopotami mijają się dwa samochody? Kto tam będzie przyjeżdżał? Czyżby biznesplan oparty był o założenie, że „Wałęsa” Wajdy dostanie Oskara i na pobliski pas startowy będą przylatywać samoloty z całego świata pełne ludzi chcących zobaczyć na własne oczy, gdzie Wałęsa… no właśnie… spędził czas jakiś.

 Mistrz nie dał rady. Świat się nie poznał. Niepotrzebne skreślić.

 Hotel może się podobać – klasyczne czterogwiazdkowe wnętrza. Bardzo niedobra kuchnia i pewien problem z obsługą. Warto natomiast przyjechać, by posłuchać, co serwuje miejscowy dyskdżokej. Cudowna mieszanka przebojów z lat 70. i 80. Potrafi to robić do zupełnie pustej sali. Twardziel.

 Bieszczady – jak Bieszczady. Widoki ok. Wydaje mi się, że Mazowsze też by mogło być piękne, gdyby wysiedlić prawie całą ludność, a wsie zrównać z ziemią.

 Ale zajmijmy się samochodem. Hybryda, diesel, do tego ładowana z gniazdka. Nic nie powiem o tym, ile czasu trzeba akumulatory ładować, ważne, że wg producenta naładowane starczą na 50 km. Nam starczyły na 35, choć przez większość drogi było z górki. Z tym że było nas w środku czterech. Marketingowy pomysł na ten samochód jest taki, że europejski człowiek nie jeździ na co dzień dalej niż 50 km od domu. Więc w nocy sobie ładuje, na prądzie dojeżdża do pracy, tam też sobie ładuje, wraca i właściwie nie zużywa oleju napędowego. Super. Zawsze kiedy słyszę coś takiego, przypomina mi się tekst, jaki przeczytałem lata temu w krakowskiej Wyborczej. Studenci zbudowali elektryczne auto, ich profesor opowiadał, że tym samochodem jeździ zupełnie za darmo, bo ładuje go w pracy.

Koledzy chodzili do sadu po darmowe jabłka. Kiedy zrobiło się to modne, właściciel sadu zainwestował w psy.

Na razie samochodów, które można ładować z kontaktu, jest niewiele. Na tyle mało, że da się dogadać z właścicielami parkingów. Co będzie, kiedy pojawi się ich więcej? Czy ktoś zacznie inwestować w infrastrukturę?

Otóż wygląda na to, że się ich więcej nie pojawi. Volvo chce sprzedać tych samochodów w Polsce kilkanaście. Komu? Tym, którzy muszą je kupić.

Kupią je firmy, które z powodów podatkowych pilnują, ile dwutlenku węgla wypuszczają do atmosfery. Nie wiedzieć czemu, dwutlenek z samochodów liczy się bardziej.

Dlaczego zacząłem od Korwina? Opowiadał o sprzężeniach zwrotnych. Promujemy „ekologiczny” transport. Piszę „ekologiczny” w cudzysłowie, bo przepisy zajmują się tylko wycinkiem energii, zanieczyszczeń etc., które związane są z wytworzeniem, eksploatacją i recyklingiem samochodu. Prawnicy firm motoryzacyjnych wczytują się w te przepisy i – jak to się mówi – wychodzą im naprzeciw. Powstaje samochód – sam w sobie w porządku, ale dla zwykłego człowieka za dość irracjonalną cenę. Za cenę, której nikt nie zmuszony przepisami by nie zapłacił. Ale w tym jest pewna logika – gdyby kupowanie tych samochodów opłacało się wszystkim – nie byłoby ich gdzie ładować. Cybernetyka.

Jeżeli ktoś chce sobie kupić fajne V60 – niech szybko zamawia trzylitrowe T6 (niedługo mają zostać wyłącznie dwulitrowe, czterocylindrowe silniki), jeżeli z jakichś powodów potrzebuje samochodu „ekologicznego” – hybryda jest dla niego. Realnie (koszt zakupu + eksploatacja) zapłaci więcej, ale to nie o to chodzi. Ważne, że będzie zadowolony.


PS.
To była najgorzej zorganizowana impreza motoryzacyjna, na jakiej byłem. 
W imieniu swoim i kolegów proszę ludzi z PR, by sprawdzali, czy agencja, którą by kiedyś chcieli wynająć, nie jest tą, która ma to na sumieniu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości