HareM HareM
1193
BLOG

Antyfutbol górą! Obiektywnie niemały sukces Polaków osiągnięty najgorszym możliwym sposobe

HareM HareM Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 140

Przegraliśmy wczoraj wieczór z Argentyną 0:2. Był to nasz trzeci mecz na Mundialu. W każdym z tych trzech meczów uzyskaliśmy inny wynik. Ale za każdym razem, mimo że z Arabią Saudyjską nawet wygraliśmy, a jeszcze wcześniej uzyskaliśmy remis z Meksykiem, graliśmy non stop taki sam, totalny piach. Zaprezentowaliśmy w tych meczach tylko jedno. Antyfutbol.
Człowiek był, jest i będzie, jakby nie było, Polakiem i, mimo tego co w tytule, najpierw odetchnął z ulgą po tym jak ten pajac z Holandii (specjalista od karnych z dupy dyktowanych zawsze na korzyść jedynie słusznych faworytów spotkania) zakończył mecz Polaków z Argentyńczykami, a potem, niczym guma z majtek, wystrzelił, z emocji i z mimowolnej radości, w górę po strzeleniu przez Saudyjczyków gola Meksykowi. No bo faktycznie, jak to na okrągło podkreślają apologeci Michniewicza, których grono od wczorajszego wieczoru (dlaczego mnie to nie dziwi?) znacznie się zwiększa, pierwszy raz od 36. lat wyszliśmy na Mundialu z grupy. Co jest faktem bezspornym, przy czym to tylko jedna strona medalu.
Bo jest i druga. Znacznie bardziej smutna. Rzekłbym nawet znacznie boleśniejsza. Otóż. Oglądałem wszystkie występy Polaków na finałach imprez mistrzowskich od roku 1974. Czyli MŚ 1974, 1978, 1982, 1986, 2002, 2006, 2018 oraz ME 2008, 2012, 2016 i 2020. NIGDY, powtarzam: NIGDY, polska reprezentacja nie grała tak ŻENUJĄCEGO FUTBOLU jak to, co pokazuje w Katarze. W środę nie doliczyłem się ani jednego celnego strzału, może góra jednej interwencji argentyńskiego bramkarza. Ale jak się mam tego doliczać, jak ledwie kilka razy wyszliśmy za połowę. Nasi najlepsi, z założenia, zawodnicy prawie nie dotknęli przez cały mecz piłki. Zostali od niej odcięci niczym pępowina przy porodzie. Baliśmy się, bez wyjątku, przytrzymać piłkę, rozegrać, wykop na uwolnienie gonił wykop na jeszcze większą pałę. I tak przez 90 minut. Jakby, żeby posłużyć się własnym podwórkiem, Unia Racibórz wyszła na mecz z Barceloną. Tylko że podobno to u nas grał najlepszy snajper tej ostatniej.
Tak czy inaczej, zdarzył się cud. Na skutek bardzo dobrej gry bramkarza (przyznaję, że się tego po Wojciechu Szczęsnym przed mistrzostwami zupełnie nie spodziewałem) oraz, nazwijmy to eufemistycznie, niebywałych zbiegów okoliczności, grając futbol najbrzydszy z najbrzydszych, przegwałciliśmy w sposób niepojęty grupę i awansowaliśmy do 1/8 finału. Z definicji niemożliwe stało się możliwe. I mimo, że przy okazji nie zanotowano wczoraj drugiego cudu, to znaczy Argentyna zagrała na swoim elementarnym poziomie, co oczywiście wystarczyło by z nami bezspornie wygrać, gramy w tym turnieju dalej. Co, patrząc z pewnego dystansu, musi się wydawać zwyczajnie zjawiskiem nie z tej ziemi.
Polska, jako drużyna narodowa, zaliczyła właśnie swój największy sukces w tym stuleciu. Paradoksalnie grając swój najgorszy futbol w historii. Z trenerem, który w ciągu kilku miesięcy z całkiem nieźle poczynającego sobie w ofensywie i zaczynającego grać coraz bardziej widowiskowo teamu zrobił stado tępych drwali, którego poszczególni osobnicy nie potrafią w dodatku z sobą w żaden sposób współpracować. Trenerem, który powyrywał kły oraz połamał ręce i nogi najwybitniejszym przedstawicielom tej drużyny, zaprzęgając ich jednocześnie w jakieś chore, wuj wie czemu służące, schematy, stworzone chyba tylko po to, by można było cały czas uzasadniać konieczność przebywania na boisku, przeżywających apogeum formy przynajmniej jakieś sześć lat wstecz, zawodników pokroju Krychowiaka czy Glika. I taki trener oraz taka reprezentacja osiąga rezultat na poziomie kadry Piechniczka z roku 1986. Jak to śpiewał swego czasu Filip Łobodziński („Duduś”) – „włos się jeży na samą myśl!”
W niedzielę o 16-tej wychodzimy na urzędujących mistrzów świata, Francuzów. Wydaje mi się, że wiem jak to się skończy. Aż się boję tego oglądać. Ale co tam. Nic gorszego w wydaniu Polaków od tego, co już w Katarze zobaczyliśmy, nas spotkać nie może. Może poza samym wynikiem, który akurat z Francuzami, jak wykażą się, na przykład, skutecznością z meczu z Australią, może wreszcie odpowiadać rzeczywistości. I może to popsuje PZPN-owi sielankę. Sielankę, w ramach której ogłosił, że Czesław 711 Michniewicz będzie selekcjonerem przez następne dwa lata. God! Save the team before him! A nas przed oglądaniem takiego futbolu.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport