1398. Słownie: jeden tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt osiem. Ładna liczba, prawda? Tyle czasu, liczonego w dobach, polscy kibice skoków narciarskich czekali na wygraną Adama Małysza. Tych, którym nie chce się przeliczać informuję, że jest to 3 lata 9 miesięcy 3 tygodnie i 6 dni.
Oczywiście w zestawieniu z niektórymi swoimi kolegami po fachu (np. z Japończykiem Okabe, który między dwoma z pięciu swoich wygranych zanotował przerwę, bagatela, ponad 11-letnią*) to wynik wiślaka jest rezultatem w tym zakresie więcej niż skromnym. Jednak dla polskiego kibica, takiego na ten przykład jak ja, czas ten ciągnął się w nieskończoność. I na szczęście (oraz jak najbardziej na Chwałę Bożą i chwałę Małysza) definitywnie się zakończył.
Znacznie ważniejsze jest jednak to, że rozpoczął się, jak tuszę, zupełnie inny okres. Okres piątego już chyba w karierze, zmartwychwstania polskiego mistrza. Pierwsze miało oczywiście miejsce podczas Wielkiego Wybuchu, w roku 2001. Drugie na Mistrzostwach Świata w roku 2003 w Predazzo. Z trzecim mieliśmy do czynienia w drugiej połowie sezonu 2006/07, a o czwartym możemy mówić w kontekście igrzysk w Vancouver.
Ponieważ nasz najwybitniejszy chyba sportowiec ma już 33 lata i jego kariera nieubłaganie zbliża się do końca, to podejrzewam że będzie chciał jej dokonać w sposób niezwykle efektowny i efektywny. Czyli być w wielkiej formie i pożegnać się z kibicami ogromnymi, porównywalnymi do swoich największych do tej pory, sukcesami. Turniej 4 Skoczni mu nie wyszedł. Pozostaje zdobyć w Oslo tytuł mistrza świata. Przy okazji starać się śrubować własny rekord ilości konkursowych wygranych w PŚ. Po zwycięstwie w Zakopanem ( czwarte w karierze, jeśli liczyć konkursy w tej miejscowości rozegrane w ramach PŚ) do wyrównania rekordu 46 zwycięstw Nykaenena brakuje mu już tylko 7 oczek. „tylko” i „aż”. To bardzo dużo ale, jak pokazał sezon 2006/07, będąc „w ciągu” Polak nie takie rzeczy jest w stanie robić. Przy okazji niejako będzie też poprawiał swoje najlepsze osiągnięcie w ilości osiągniętych podiów PŚ. Ahonena, z jego 108-ma pudłami, w tym sezonie nie przegoni, ale osiągnięcie 100 podiów może okazać się, przy sprzyjających okolicznościach, realne.
Oczywiście w żadnym razie nie wolno nam zapominać o rywalach. Głównie Austriakach. Kofler i Morgenstern są wyjątkowo dysponowani. Chodzą jak automaty. Schlierenzauer po powrocie może im dorównywać, nie zdziwiłbym się gdyby był od nich lepszy. Jednak na Małysza, jeśli był w swojej najlepszej formie, nie było silnych. Ani w roku 2001, ani w 2003, ani w 2007. Z prostej przyczyny. On ma największy talent. Jak się to poskłada z największą formą – nie ma mocnych.
Więc miejmy nadzieję, że ta największa forma właśnie Polaka dopadła. W takim wypadku jestem spokojny. To znaczy prawie. Bo jest jeszcze czynnik hoferowo-tepesowy. Znacznie ważniejszy niż jeszcze kilka lat temu. A i wtedy, jak pamiętamy, znaczył bardzo wiele.
Różnie to bywało w życiu z moim wróżeniem. Dlatego przestałem wróżyć. Ale następne zdanie nie ma z tym nic wspólnego i opiera się na długoletnich obserwacjach i znajomości przedmiotuJ.
Okres między styczniem i końcem marca to będzie kolejny fantastyczny czas w karierze Adama Małysza. Jak napisałem w tytule, Małysz doczekał się 39-tej wygranej PŚ. Kolejne to kwestia czasu. Bardzo krótkiego.
* - szczegóły dla zainteresowanych na moim blogu o skokach
Inne tematy w dziale Rozmaitości