Pamiętam ten dzień. Byłem zupełny smarkacz, ale już od kilku lat interesowałem się skokami. Głównie dzięki temu, że telewizja pokazywała Turniej 4 Skoczni. Przede wszystkim, jak pamiętam, telewizja czeska (z racji tego, że mieszkałem przy granicy miałem lepszy odbiór “Czecha” niż “Polaka”), ale nasi też się od transmisji nie uchylali.
Zafascynowała mnie odwaga uprawiających tę dyscyplinę sportowców. W tym czasie bardzo dobrzy byli zawodnicy “demoludów”. Czesi Raska, Hoenl, Matous, Hubac. Z Sowietów pamiętam Biełousowa, Napalkowa i nieśmiertelnego Czakadze. No i reprezentanci Deutsche Demokratische Republik – Wolf, Schmidt, Eckstein, Glass dwa Aschenbachy. No i nasi. Niewątpliwy lider – Tadeusz Pawlusiak, niedawny medalista MŚ ze Strbskeho Plesa – Stanisław Daniel-Gąsienica, Adam Krzysztofiak, nekany przez całą karierę przez kontuzje Józef Przybyła. I wśród nich ten najmłodszy. 19-latek. Czarny koń sezonu. Wojciech Fortuna.
Oczywiście Austria, Japonia, Norwegia czy Szwajcaria to były wtedy niewątpliwie reprezentacje prawie równie silne jak teraz (a np. tacy Japończycy byli nieporównanie lepsi niż dzisiaj), ale “demoludy” w żadnym razie nie odstawały. Raska i Biełousow byli mistrzami olimpijskimi, Napalkow mistrzem świata, wspomniany Gąsienica medalistą. Schmidt, Glass i Aschenbach mieli też wkrótce mieć swoje wielkie 5 minut w historii.
Wojciech Fortuna wyskoczył w sezonie olimpijskim niby guma z majtek. Wcześniej nikt go prawie nie znał. Na olimpiadę miał nie jechać. Był jedynie rezerwowym. Ale nawet w realnym socjaliźmie byli tacy, którym ideologia wszystkiego nie przesłaniała. Fortuna wygrywał wszystkie przedolimpijskie sprawdziany i był w tym sezonie najlepszym Polakiem w T4S (zajął 23 miejsce w generalce, jako jedyny był w 30-tce w Ga-Pa i Bischofshofen). Po wielkich targach i bitwach ktoś z głową zdecydował, że mimo że jest najlepszy to jednak pojedzie na igrzyska.
I Fortuna się w mig odpłacił. Najpierw na skoczni średniej, gdzie wyskakał fantastyczne szóste miejsce. Odległościowo był znacznie wyżej, ale sędziowie już wtedy nie lubili Polaków.
No i przyszedł konkurs na Okurajamie.To był w Polsce środek nocy. Polska telewizja puszczała to z kilkunastogodzinnym opóźnieniem koło południa. Ja o tym chyba nie wiedziałem i przezywałem to jako transmisję live.Ale się człowiek cieszył! Autentycznie. Te wszystkie sławy, które oglądały plecy Polaka. Złoty medalista z MijanomoriJukio Kasaja i jego dwóch rodaków, pozostałych medalistów z tej skoczni. Czeskie sławy Raska i Hubac. Wielki wzrostem i talentem Szwajcar Walter Steiner, słynni Niemcy Schmidt, Wolf i Glass, tauno Kejko i Kari Iliantila z Finlandii, Gari Napalkow, niesamowity w tym czasie Norweg Ingolf Mork. Że o sławnych przegranych tych igrzysk Bjornie Wirkoli czy Kobie Czakadze nie wspomnę. Oni wszyscy przegrali z naszym debiutantem!
To było autentycznie coś wielkiego. Pierwsze polskie złoto na zimowej olimpiadzie. Dyskretnie dodam, że dopiero w zeszłym roku, po 38 latach od tamtego konkursu, Fortuna przestał być jedynym polskim rodzynkiem wśród zwycięzców zimowych igrzysk.
Cała sportowa Polska autentycznie szalała. Niesportowa też. Szaleństwo i euforia były krótkie, to prawda. O przyczynach szkoda w ogóle pisać. Więc sobie odpuszczę. Ale to, czegośmy (jako kibice) dzięki Fortunie mieli szansę doznać, do niewielkiej liczby sportowych wrażeń można porównać. Może do emocji związanych ze złotem Kowalczyk w Vancouver, może do tych towarzyszących złotom Małysza w Lahti i Predazzo. Choć, moim zdaniem, były to emocje inne. Inne, bo nie byliśmy na nie przygotowani.
Dzisiaj od tamtej chwili mija dokładnie 39 lat. Jeszcze raz dzięki, Panie Wojtku. I niech FORTUNA Pana jnie opuszcza. bo to różnie z tym bywało.
Inne tematy w dziale Rozmaitości