Jutro w Oslo polsko-norweska batalia nie na jednym, ale na dwóch frontach. Oprócz tradycyjnej już walki Justyny Kowalczyk z Robokopem i całą plejadą pozostałych Norweżek, przyjdzie nam obserwować zmagania Małysza i Stocha z bardzo silną czwórką reprezentantów gospodarzy mistrzostw.
Różnica jest jednak zasadnicza. Taka mianowicie, że jeśli Polka zwycięży Bjoergen i Johaug to powinna wywalczyć tytuł mistrzyni świata. Małyszowi ze Stochem pokonanie wszystkich czterech Wikingów może nawet nie przynieść medalu. Bo do pokonania pozostają, przede wszystkim, Austriacy oraz Ammann.
Są też podobieństwa. I Kowalczyk, i Małysz nie są głównymi faworytami jutrzejszych zawodów. Że o Stochu nie wspomnę. Wszystkie dotychczasowe tytuły mistrzowskie nasz geniusz zdobywał wygrywając zdecydowanie treningi. Tutaj w Oslo, przynajmniej wczoraj i dziś, jest jednak wyraźnie słabszy od Morgensterna. Z kolei pełnosprawna Kowalczyk od roku nie potrafi udowodnić wyższości nad niepełnosprawną Bjoergen. Co zresztą, na dłuższą metę, może wstrząsnąć teorią ewolucji (tak, że ja bym się na miejscu postępowych Norwegów jednak, przed podaniem swojej schorowanej gwieździe kolejnej porcji leku, z lekka zastanowił).
Jutro o tej porze będziemy dużo mądrzejsi. Serce podpowiada, że o dwa złota. Rozum, że … o trzy medale:).
Inne tematy w dziale Rozmaitości