Na portalu wirtualnapolska przeczytałem informację, podaną zdaje się za „Przeglądem Sportowym”, że prezes Polskiego Związku Narciarskiego Tajner Apoloniusz twierdzi, że cyt. „Nasze kluby klepią taką biedę, że stało się to[wykonywanie pracy treningowej, tak jak to się dzisiaj dzieje np. w Austrii, w klubach]niemożliwe. Biją się, żeby przekazać zawodnika do kadry, bo tam będzie miał lepsze warunki rozwoju. Poza tym Austriacy też robią zgrupowania, a tylko część pracy wykonują na dole.”
Co to znaczy „mieć lepsze warunki rozwoju”? Jeśli Tajner myśli o warunkach materialnych typu sprzęt, darmowy dostęp do wartościowych pod względem treningowym skoczni, full wypas zgrupowania itp. rzeczy to niewątpliwie ma rację. Nie ma nawet co porównywać warunków w jakich doskonalą swoje umiejętności zawodnicy objęci szkoleniem centralnym a ci, których ono nie obejmuje.
Pytanie jest inne. Czy tych środków, które są wydatkowane nie możnaby inaczej rozkładać. Odpowiedź jest bardzo prosta. Można, a nawet trzeba. Bo gdyby, szanowny panie prezesie, zamiast męczyć się i nie rozwijać z Celejem albo Kruczkiem, taki Rutkowski albo inny Hula czy Murańka tudzież Miętus, miał możliwość w tym czasie trenować, na tym samym obiekcie i na tym samym sprzęcie i w tych warunkach, które mu się dzisiaj stwarza w kadrze, z trenerem Jarząbkiem lub, że się nie wysilę, z trenerem Szturcem, to dzisiaj najprawdopodobniej Rutkowski zamiast robić za ogon w Pucharze Kontynentalnym byłby w najgorszym wypadku w 20-tce PŚ, a Hula zamiast awansować do konkursu głównego w Planicy tylko dzięki wypadkom Kasai, Jumoto i Bodmera, byłby mocno osadzony w szerokiej czołówce Pucharu.
Szkolenie centralne nie musi być problemem. Choć, moim zdaniem, jest. Jest, bo znacznie więcej można się nauczyć będąc trenowanym przez szkoleniowca, który cały swój czas może poświęcić tylko Tobie. A jeśli nie tylko to może go dzielić między niewielka grupkę osób. To jest naturalne. Proszę porównać postępy w nauce języka dwu albo czteroosobowej grupki uczniów uczęszczającej na prywatne lekcje, w zestawieniu z progresem jaki ma miejsce jeśli ten sam nauczyciel ma pod opieką trzydziestoosobową klasę.
Ale załóżmy, że szkolenie centralne problemem nie jest. Albo, że być musi. I że kluby są tak biedne, że „Biją się, żeby przekazać zawodnika do kadry, bo tam będzie miał lepsze warunki rozwoju.” Żeby ten zawodnik się w takiej kadrze rozwijał to na pewno musi być spełniony warunek jeden. Trener tej kadry musi być NAJ-LEP-SZY. Najlepszy z grona, które ma się lub może się mieć do dyspozycji. Tymczasem wybrańcy Tajnera, Kruczek i Celej, charakteryzują się jednym. Jak już na kogoś zagną parol (czytaj: zdecydują, że będzie u nich skakał) to ten ktoś najdalej po kilku tygodniach treningów z nimi, nie wiem w jakiej byłby wcześniej formie, wygląda jakby pierwszy raz w życiu ubrał narty. Wyjątkiem jest w tym roku Kamil Stoch, ale on jest po prostu w życiowej formie, na swój sposób cos takiego jak Małysz 10 lat temu. Dlatego może trenować go Kruczek i to mu nie szkodzi. Tak jak 10 lat temu Małyszowi nie przeszkadzał Tajner.
Prezes PZN, wbrew oczywistym faktom, cały czas i na każdym kroku podkreśla świetną pracę jaką wykonuje trener kadry. Więc ja się pytam. Co takiego zawdzięczamy kruczkowi? To że Małysz musi mieć innego trenera bo z Kruczkiem zupełnie się zagubił i nie potrafił wejść nawet do drugiej serii konkursu? Czy raczej to, że Żyła musiał przestać trenować z kadrą, co dopiero pozwoliło Polsce doczekać się trzeciego pełnowartościowego skoczka w drużynie? Czy może raczej to, ze Stefan Hula będąc pod ciągłą opieką Kruczka, właśnie staje się powoli kulą u nogi polskiej drużyny? A może to, ze tacy zawodnicy jak Krzysztof Miętus czy Łukasz Rutkowski, mając niewątpliwie bardzo duży talent (co potrafili zresztą wykazać jeszcze w zeszłym sezonie), obecnie, po wielomiesięcznej współpracy z selekcjonerem, zupełnie nie przypominają samych siebie sprzed dwóch lat. Nie inaczej, jeśli nie gorzej, ma się sytuacja z najzdolniejszymi podopiecznymi trenera młodzieżowców Celeja. Klimek Murańka, potencjał na miarę Małysza, i Grzegorz Miętus, skoczek równie zdolny, choć ciut starszy, zamiast walczyć z Prevcem o palmę pierwszeństwa wśród nastolatków mają nieprawdopodobne trudności ze zmieszczeniem się w drugiej serii konkursów Pucharu Kontynentalnego. Pucharu, w którym Miętus w zeszłym roku odniósł nawet zwycięstwo a 15-letni Murańka wtedy wielokrotnie punktował. Inny bardzo uzdolniony junior, Tomasz Byrt, tylko dzięki wytrwaniu w uporze trenowania wg wskazan swojego trenera klubowego, a nie Celeja, od kilku dobrych tygodni jest integralną częścią naszej pierwszej drużyny narodowej. Przy czym im dłużej trenuje z Kruczkiem tym słabiej skacze. Tak, pokrótce, wygląda fachowość obu szkoleniowców kadry.
Jeśli rzeczywiście Polska jest za biedna, żeby wkładać pieniądze w kluby i skazana na model jaki obowiązuje w skokach narciarskich w tej chwili to z pewnością konieczne jest jedno. NATYCHMIASTOWA WYMIANA SZTABU SZKOLENIOWEGO OBU KADR. Jeśli nie ma pieniędzy na kluby to musza się znaleźć przynajmniej na dwóch, może trzech, skandynawskich i austriackich trenerów, którzy przywrócą temu zawodowi jakiś sens.
Mamy w Polsce paru naprawdę dobrych trenerów klubowych. Myślę jednak, ze nie byliby oni w stanie przeciwstawić się układowi pod egidą aktualnego wodza skoków. Dlatego niech robią dalej to, co robią, a kadry niech obejmie ktoś zupełnie wolny od jakichś PZN-owskich uzależnień. Mający oparcie w nowym, zastępującym odchodzącego na zasłużoną emeryturę prezesa Tajnera, menadżerze reprezentacji. Nazwijmy go, na przykład, dyrektorem sportowym. Adam Małysz – dyrektor sportowy odradzającej się jak feniks z popiołów reprezentacji. Na początek z oddanym, a jednocześnie z rozumiejącym problemy sportu prawnikiem u boku, żeby go nikt, Małysza, nie chciał od razu wpuścić w kanał.
Nieładny scenariusz? Ładny.
Panie Prezesie. Emerytura wzywa. Bądź Pan człowiekiem. Daj Pan żyć. Skokom, skoczkom i kibicom.
Inne tematy w dziale Rozmaitości