Dziś, tak przynajmniej słyszałem wczoraj w moim domu (choćby z tego, dość prostego powodu, że małżonka moja, szanowna zresztą, jest bowiem skończonym nauczycielem) w szkołach funkcjonujących w ramach i pod auspicjami Ministerstwa Edukacji Narodowej od ponad półtorej godziny ma miejsce egzamin gimnazjalny.
Codziennie na świecie odbywa się pewnie multum egzaminów i masę z nich ma o wiele większą wagę, więc nie byłoby o co kruszyć kopii. Niby. I, w sumie, nie kruszę. Dlaczego jednak o tym w ogóle wspominam. Bo chciałbym, aby przy okazji takiego egzaminu mój zdający go akurat zstępny był nim choć w drobnym stopniu zainteresowany. Tymczasem, abstrahując od tego, że jako specjalistę od perfekcyjnego prasowania męskich koszul zostałem przez małżonkę moją, szanowną zresztą, osobiście poproszony o wykonanie tej czynności na koszuli zstępnego (on sam oczywiście zupełnie nie angażował się w temat uważając, że równie dobrze może iść na coś takiego w wygniecionym podkoszulku), nie stwierdziłem u niego żadnego, ale to żadnego wzrostu adrenaliny czy tez nasilenia się jakiejkolwiek jego działalności w temacie, nazwijmy to kolokwialnie, “szkoła”. Co więcej. Dłużej niż zwykł to czynić w dniach poprzednich miał włączoną “FIFĘ 2009”. Indagowany, odparł że musi się przed “egzaminem” odprężyć, a więc nie może uruchamiać programów wymagających większego zaangażowania i intensywniejszej pracy mózgu.
Ponieważ skądinąd wiem, że mój wyjątkowo leniwy zstępny w okresie poprzedzającym przedmiotowy egzamin (czyli jakieś, licząc na okrągło, 6 lat) nie poświęcał szkole za grosz więcej czasu niż w okresie, mówiąc językiem sportowym, Bezpośredniego Przygotowania Startowego, zaniepokoiłem się z lekka i skonsultowałem rzecz z małżonką moją, szanowną zresztą. Okazało się, że martwić się raczej nie powinienem, bo w jakichś testach próbnych zstępny osiągał wyniki bliskie ideału lub nawet maksymalne.
Po krótkim okresie ojcowskiej euforii przyszło opamiętanie. I tak się zastanawiam. Co to za egzamin, w którym kliniczny przykład lenia żywcem z Brzechwy potrafi w nim zdobywać maksimum punktów. Co to za system, który na to pozwala? I co to za system, w którym, jak właśnie słyszę, bardzo duża część uczniów, mimo niemal zerowego stopnia trudności, ma kłopoty ze zdobyciem połowy możliwych do uzyskania punktów? Czy chcemy, żeby w przyszłym pokoleniu gross naszego społeczeństwa stanowili ewidentni debile? Żeby przeciętny Polak jeszcze bardziej niż dziś nie potrafił myśleć abstrakcyjnie albo nie rozróżniał dobrego od złego? I w jakim to celu? Żeby nim było można jeszcze łatwiej manipulować? I żeby można było robić dosłownie to co się chce i nie ponosić tego żadnych konsekwencji? To jest działanie na bardzo krótką metę. Przynajmniej z punktu widzenia kogoś, komu w jakiejkolwiek mierze zależy na dobru ludzi zamieszkujących obszar między Odrą a Bugiem. Tylko czy w Ministerstwie Edukacji Narodowej tacy ludzie jeszcze są?
Inne tematy w dziale Rozmaitości