Tak naprawdę po raz pierwszy od sześciu lat. Od pamiętnej batalii Liverpoolu z Milanem. Tej ze znaczącym udziałem Dudka. Później to różnie bywało. Mimo, że niby ta sama co dziś Barcelona też w finale dwa razy grała. Mając w składzie równie wybitnych graczy jak dziś. Część z dzisiejszych zwycięzców zresztą ma od kilkudziesięciu minut w papierach trzy tytuły klubowego mistrza Europy.
Manchester, mimo że zaczął jeszcze lepiej niż dwa lata temu w Rzymie, to skończył jeszcze gorzej niż wtedy. Pokazał tyle, ile umiał. Inaczej. Tyle, na ile pozwoliła Barcelona. Wielką klasę, po raz nie wiem który, zaprezentował Rooney. To tylko i wyłącznie on był powodem, że ten mecz nie wyglądał zupełnie jednostronnie. To jest jednak w angielskiej piłce zjawisko. Angole to tak naprawdę docenią dopiero jak skończy grać. Będzie z nim jak u nas z Deyną.
Mimo wszystko trzeba podziękować gumożujowi. Mógł się wygłupić jak Mourinho i zamurować pole karne. Zrobił inaczej. I dzięki temu mieliśmy wspaniały finał.
Myślę, że Barcelona uspokoiła nieco nerwy tym wszystkim krzykaczom, którzy od pewnego czasu zarzucają jej wygrywanie dzięki pomocy sędziów. Kurestwo arbitrów jest od dawna rzeczą ewidentną. Ale trzeba w końcu zrozumieć, że akurat Barcelonie ono stosunkowo niewiele, w porównaniu z innymi, pomaga. A już obecny trener Realu powinien, jak mu przyjdzie na myśl wypowiadać się w tym zakresie, trzymać mordę non stop w kuble.
I jeszcze jedno. Oczywiście nie sposób mieć do Fergusona pretensji o wystawienie dziadka w bramce. Ale Kuszczak by dzisiaj na pewno przynajmniej jedną z tych trzech bramek wyłapał.
Barca campeon! Napisałem tak rok temu przed półfinałem. Cieszę się, że od dziś taki zapis opiera się nie na pobożnych życzeniach (brutalnie zdeptanych przez arbitrów w zeszłorocznym półfinale właśnie), ale na faktach. Wygrali najlepsi. Niepodważalnie najlepsi. I warto sobie z tego zdać sprawę. Nawet jak się nie jest sympatykiem Barcelony.
Inne tematy w dziale Rozmaitości