I nie chodzi mi wcale o mecz, bo tutaj to można mieć różne opinie. Ja akurat mam taką, że szczęście sprzyja lepszym. Chodzi mi o pomeczowe wypowiedzi obu szkoleniowców.
Mourinho, a jeśli nie on to na pewno Real, ma prawo mieć kompleks Guardioli, a jeśli nie jego, to na pewno Barcy. Jakby ktoś Ci w ciągu roku tyle razy gębę obił to, chcąc nie chcąc, ślad w psychice musi zostać. Chcesz czy nie chcesz. I ja mogę zrozumieć, że Królewscy w stresie ciągłym żyją. Ale żeby ta gęba była do tego stopnia obita i przez to niezdolna do jakiegokolwiek myślenia i obiektywizmu? I żeby po kolejnym przykładnym laniu nie była w stanie uznać klasy rywala? Rywala, któremu wszystko jedno czy obija nas na swoim czy na naszym stadionie? Zastanawiam się co ten facet powie, kiedy Real w końcu za jego kadencji (bo chyba kiedyś jednak to nastąpi) zwycięży w Gran Derbi.
Na tle podważającego klasę, bezapelacyjnych w końcu, zwycięzców Portugalczyka, Guardiola znów jawi się jako oaza spokoju i zdrowego rozsądku. Żadnego popadania w euforię, rzeczowe stwierdzenie, że w żadnym razie Real nie został zatopiony i że to dalej on jest liderem. No i, w związku z tym, że nie ma złudzeń, że madrytczycy dalej będą największym rywalem do tytułu.
Myślę, że na podobne słowa ze strony trenera Realu przyjdzie nam poczekać do momentu opuszczenia Madrytu przez Mourinho. Dla niego bowiem coś takiego jak obiektywizm nie istnieje i te ciągłe baty, które zbiera od Blaugrany to wciąż tylko niemożliwy do pojęcia zbieg okoliczności.
Brawo Pep. Od wczoraj masz go na łopatkach. Jego bezsilność osiągnęła nirwanę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości