Od rana targają mną mieszane uczucia.
Dziś w nocy piąta już próba Agnieszki Radwanskiej dostania się do półfinału Wielkiego Szlema zakończyła się piątym niepowodzeniem. Tym razem Polka nie sprostała Viktorii Azarence. W jubileuszowym, 10-tym spotkaniu, dwóch dwudziestodwulatek po raz siódmy wygrała Białorusinka.
Radwańska jest, gdzieś tak od września, niewątpliwie w swojej najwyższej życiowej formie. Czy jednak stać ją w takim razie w ogóle na zwycięstwa z zawodniczkami ścisłej czołówki światowej? Na pojedyncze – pewnie tak. Udowodniła to w listopadzie i w Sydney. Ale w wielkich turniejach to jednak myślę, że wątpię. Potencjał takiej Kvitovej, Szarapowej czy Azarenki jest jednak, obiektywnie rzecz biorąc, chyba znacznie większy.
Jednakże w sumie jest tak. Krakowianka będzie po turnieju w Melbourne już na szóstym miejscu w światowym rankingu WTA. Tenis to nie jest curling albo, nie przyrównując, motorowodniactwo tudzież nawet chód sportowy. Tu konkurencja jest ogromna. W tenisa grają rzesze ludzi. Zawodowo, bo amatorsko idzie to, lekko licząc, pewnie w dziesiątki milionów. Cieszmy się więc z tego co mamy, bo nie wiadomo za ile dziesiątek lat znów ktoś taki jak “Isia” się nam trafi.
Teraz ważne, żeby tę, wysoką w końcu, formę ustabilizować. Bo, jak wskazuje przykład Karoliny Woźniackiej, nie trzeba grać wiele lepiej od Radwańskiej, żeby na długo zagościć nawet na fotelu lidera światowego rankingu. Wydaje mi się, że na bliską metę prędzej Polka wyląduje w tym fotelu niż wygra którykolwiek turniej Wielkiego Szlema. Ale pomału. Tenis to jest gra również dla cierpliwych. Niech dojdzie w tym roku do wszystkich ćwierćfinałów, niech mimo wszystko popróbuje w nich coś ugrać, niech powygrywa pare pomniejszych turniejów i zobaczymy jak to się skończy. Po koniec roku pokazała, że potrafi i stać ją na sukcesy. Niemałe. Teraz ten swój dotychczasowy listopadowy poziom potwierdziła. Baza do powolnego wchodzenia na szczyt jest. Teraz pora założyć obóz drugi.
Aha, jeszcze jedna rzecz. Dostając się w niedzielę do ćwierćfinału Polka stała się najbardziej utytułowanym, w historii rozgrywek tenisowych po wojnie, reprezentantem naszego kraju. Wojciech Fibak doszedł bowiem do ¼ finału turniejów wielkoszlemowych tylko czterokrotnie. Tym samym stracił przodownictwo. Myślę, że pewnie się z tego tytułu nie martwi.
...
Tylko, cholera, nie mogła za jednym razem zrobić jednego kroku dalej?
Inne tematy w dziale Rozmaitości