W dniu wczorajszym nasza najlepsza w historii tenisistka (mam nadzieję, że w tej chwili nawet ultrasi Fibaka nie poddają tego w wątpliwość) zapisała się na stałe w historii białego sportu. Odniosła bowiem swoje jubileuszowe, 10-te, zwycięstwo w turnieju rozgrywanym pod egidą WTA.
Oczywiście w porównaniu z Navratilową, Graf czy nawet z (wszystko jedno zresztą którą) Williams nie jest to ilość porażająca, ale myślę, że na tyle duża, żeby móc już spokojnie rozsiadać się w tenisowej, nazwijmy to, Izbie Gmin. Tym bardziej, że duża część z wygranych turniejów to nie są jakieś byle jakie zawody o puchar wójta Pcimia tylko duże zawody klasy Premier. Kto się interesuje ten wie, co to znaczy. Zresztą. Jej aktualna pozycja w rankingu też ją do tego predestynuje. Numerem trzy na świecie nie zostaje się ot tak sobie.
Wszyscy jednak wiemy jedno. W tenisie najważniejsze są turnieje Wielkiego Szlema. I dopiero zwycięstwa w tychże stanowią przepustkę do tenisowej, znów odnieśmy się do Wielkiej Brytanii, Izby Lordów. Tutaj, jak na razie, Agnieszki Radwańskiej, jeszcze nie ma. I rodzi się pytanie. Czy może być? A jeśli tak to czy już w tym roku?
Moja długa obserwacja wydarzeń różnorakich, w tym także sportowych, każe mi być w tego typu optymistycznych prognozach bardzo ostrożnym. Czasem wręcz sceptycznym. A momentami wręcz skrajnym pesymistą. Na przykład w przypadku rozpoczynającego się dzisiaj French Open. Tu bym na Polkę zdecydowanie nie liczył. Mączka to nie jest, mimo bardzo świeżych sukcesów Radwańskiej w Brukseli, Madrycie czy Stuttgarcie, żywioł krakowianki. To raz. Ponadto, Polka nie jest w tej chwili, wbrew pozorom, wcale w najwyższej formie. To dwa. I rzecz trzecia, bardzo ważna. Kiepskie losowanie. W swojej ćwiartce ma do ogrania już w drugiej rundzie starszą Williams, potem bardzo dla niej niewygodną Kuźniecową, z którą przegrała do tej pory aż 9 razy, dalej czeka na nią będąca w bardzo dobrej dyspozycji Ivanovic, a następnie najprawdopodobniej Kerber, z którą Radwańskiej też idzie średnio na jeża. No i jakby tego było mało to w półfinale, jeśli pokona (w co wątpię) wymienione przeszkody, natrafia na Azarenkę. Azarenkę, która do tej pory (sprawdziłem drabinkę) będzie miała spacerek. No więc nie ma szans.
Natomiast dużo większe nadzieje wiązałbym z Wimbledonem. Mimo zeszłorocznych niepowodzeń. Ta nawierzchnia służy Polce znacznie lepiej niż cegła. Nie ma na niej jakichś spektakularnych sukcesów, ale przypomnę, że w poprzednich Wimbledonach dochodziło bardzo daleko, a 4 lata temu wygrała przedsionek do Championship czyli Eastbourne. Przy korzystnym losowaniu i słabszej dyspozycji, w którymś z meczów wcześniejszej fazy, głównych faworytek jest bardzo możliwe i duża szansa na to, że Polka dojdzie do finału. Wszystko jedno z kim. Bo w finale to ona ma patent na wygrywanieJ. Więc? Trzeba mocno trzymać kciuki. Przynajmniej, w odróżnieniu do paru innych dyscyplin, jest za kogo. Coraz rzadsze w polskim sporcie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości