Franz vel Franciszek Smuda nie został stworzony przez Boga na polskiego Cycerona. I, zasadniczo, nie miałem i nie mam do niego, podobnie zresztą jak i do Pana Naszego, o to pretensji. Miał na tym padole inne zadania.
Zadania, z których, BTW, się nie wywiązał. Ale pal licho. Wielu z nas nie udaje się z nałożonych na nas zadań wywiązać. Zadań nierzadko łatwiejszych niż to postawione 2,5 roku temu przed Franzem vel Franciszkiem Smudą.
Nie powiem, że po fatalnym występie Polaków z Czechami nie jestem na selekcjonera wściekły. Przeciwnie. Najchętniej bym go, za tę całą jego piłkarską impotencję, żywcem zagryzł. On i tylko on był i jest, moim zdaniem, reżyserem tej megaporażki jaką było odpadnięcie z turnieju w fazie grupowej. Z grupy, dodajmy, która była najłatwiejszą z łatwych. Dlatego ostrzyłem sobie zęby na zapowiadany od kilku dni wywiad z selekcjonerem w TVP. Jako „swój chłop” (w końcu nie każdy może być kandydatem na członka i w końcu członkiem Komitetu Poparcia i wspierania jedynego słusznego kandydata na prezydenta) pan trener otrzymał bonus w postaci dziewięciu dni na przygotowanie się do uzasadnienia swojej, użyjmy adekwatnego słowa, klęski.
I oto, występując przed całą sportową Polską, coach reprezentacji powiedział, co powiedział. A w zasadzie nic nie powiedział. Ani „be”, ani „me”. Zobaczyliśmy w całej okazałości jego osobowość, błyskotliwość i inteligencję. Również kompetencję. Nie był w stanie przytoczyć na swoją obronę ani jednego argumentu. Ani jednego! Nie dość bowiem, że nie mogło ich być, obiektywnie rzecz biorąc, wiecej niż kot napłakał, to jeszcze wyjątkowo wątła (co piszę, żeby nie było, bez żadnej satysfakcji) inteligencja Smudy miast próbować się ratować, tragiczne wrażenie jedynie dramatycznie pogłębiła.
Po wywiadzie zrobiło mi się naprawdę straszliwie wstyd. Poczułem się autentycznie zażenowany. Mało kiedy tak wstydziłem się za, nie będącego mi w końcu ani bratem, ani swatem, pojedynczego mojego współobywatela. Nie licząc oczywiście polityków, ale to jest osobna kategoria. Zresztą. W tym zawodzie, jak w każdym, też jest trochę porządnych ludzi. Niektórzy nawet bardzo.
Oczywiście Franz Smuda nie jest, i chyba na szczęście nigdy nie będzie, prezydentem. I mój wstyd z jego tytułu nigdy nie będzie porównywalny ze wstydem jaki odczuwam z powodu Wałęsy czy Komorowskiego. Nie ta skala. Wstydu, ma się rozumieć. Ale jest jednak, były już, selekcjoner jedną z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce osób. I niewiarygodnie mi przykro, że również na tym, wyjątkowo prestiżowym i eksponowanym, było nie było, stolcu siedział przez prawie trzy lata człowiek tak niewielkiego formatu.
PS
Nie kopie się leżących. Ja też tego, zasadniczo, nie robię. Nawet do poniedziałku skromnie, na swoją żuczą skalę, nawoływałem, żeby ze Smudą tego nie robić. Ale to, co zaprezentował wczoraj wieczór, zwalnia, uważam, od przestrzegania tej dość żelaznej zasady. Po tym co się usłyszało w poniedziałkowym wywiadzie można mieć jakby mniej skrupułów. Zasłużył sobie na wszystko co go spotyka i jeszcze spotka.
Inne tematy w dziale Rozmaitości