Ród damski ma to do siebie, że strasznie trudno go wyczuć. W rodzie damskim szczególną rolę pod tym względem odgrywają sportsmenki, a już zupełnie zmienne są tenisistki. Oprócz babochłopów, rzecz jasna, bo te rżną rywalki w każdej sytuacji, bez względu na wzgląd. To znaczy od wielkiego dzwonu też czasem coś przegrają, ale z uwagi na posiadaną zwiększoną ilość męskich hormonów takie sytuacje są niemal tak rzadkie jak jakiekolwiek sensowne posunięcia tuskowego rządu.
Przyglądając się ćwierćfinałowemu pojedynkowi Agnieszki Radwańskiej z Maria Kirilenko trudno było patrzeć optymistycznie nawet na jej szanse w tymże ćwierćfinale, a cóż dopiero myśleć pozytywnie o jej dalszych sukcesach w Wimbledonie. Polka, na szczęście, jakoś ten ćwierćfinał „przepchała”. Ktoś może powiedzieć, że wygrać nie będąc lepszą to też sztuka. Zgoda. Mimo to jak najkrócej na ten temat. Pan Bóg Agnieszce w środę po prostu wyjątkowo sprzyjał. I tyle.
Wczoraj oglądałem cały półfinałowy mecz Polki. Nie ta dziewczyna! Oprócz gema, w którym przegrała własne podanie, widzieliśmy przez całe spotkanie tenisistkę, która zasłużenie nosi miano numeru trzy na świecie. Zupełnie inna Agnieszka niż w środę. A Andżelika Kerber wcale nie grała źle! Tyle, że w przeciwieństwie do meczu z Rosjanką, Polka wykorzystywała w półfinale swoje naturalne przewagi nad rywalką. W ćwierćfinale tego, niestety, nie było. I stąd tyle niepotrzebnych nerwów.
W sobotę finał z wielkim bratem Williams. Oczywiście dużo wyżej stoją akcje Amerykanki. Ale ja cały czas powtarzam. Kobieta zmienną jest! Jeśli forma Agnieszki zmienia się od ćwierćfinału nie sinusoidalnie, ale tangensoidalnie to mam złą informację dla Jankesów. Może wystąpić sytuacja krytyczna, o której mowa w akapicie numer jeden, my friends.
I niech tak będzie. W końcu w turniejach kobiet powinny wygrywać kobiety. A szczególnie wtedy jak w finale gra Radwańska z Williams:).
Inne tematy w dziale Rozmaitości