Nie wydaje mi się, żeby im się należało. Nawet głośno powiem, że nie. Ale obawiam się, że to właśnie nasi siatkarze zbiorą najbardziej za kolejny już, trzeci z rzędu, fatalny „popis” polskiej reprezentacji na igrzyskach. Bo tak, choćby Anita Włodarczyk zdobyła w piątek nie jeden, a dwa złote medale w młocie, a kajakarze dołożyli (co może mieć miejsce) dwa następne, trzeba ten występ ocenić.
Gdzieś te frustracje trzeba wyładować. Kiedy przegrywali inni nasi „faworyci” to zawsze w odwodzie byli jeszcze „murowani kandydaci do zwycięstwa” w postaci naszych wolejbolistów. Po ich, nazwijmy rzecz po imieniu, sromotnej porażce z Rosją ostała się tylko nasza m(ł)ocarna mistrzyni, ale to dla wielu może być już za mało. Miarka mogła się przebrać.
Igrzyska się niby jeszcze nie skończyły, więc z racji teoretycznie niepełnego oglądu sytuacji, można mieć wymówkę, żeby się z ich pełną, kompletną oceną wstrzymać. I duża część komentatorów tak, jak podejrzewam, zrobi. Chociaż diagnozy pewnie wystawione i tylko czekają aż się olimpiada skończy.
Ale z siatkarzami czekać nie będą. Nie po to ich najpierw kreowali na królów i wmawiali wszystkim, że oto po 36-ciu latach znów będziemy mistrzami olimpijskimi, żeby teraz, kiedy chłopaki spadli z piedestału zanim nań weszli, im to wybaczyć. Spodziewam się totalnej krytyki. Totalnej krytyki tych samych, przypomnę, których dwa tygodnie temu wychwalano pod niebiosa i z których robiono geniuszy.
Osobiście siatkarzy specjalnie nie bronię. Nie ma za co. Zagrali słaby turniej. Rosjanie ich wczoraj zmiażdżyli. Gdyby nie Bartman, to pewnie w żadnym z setów nie wyszlibyśmy z 15-tki (notabene: pozdrowienia dla miłośników Wlazłego; mam nadzieję, że już więcej nie będzie szczekania o jego powrót do reprezentacji). Jeszcze dziwaczniej wyglądało to z Australią. Więc nie ma powodu by ich osłaniać.
Tyle tylko, że chłopaki się po prostu dostosowały do reszty polskich olimpijczyków. Dobiły, że się tak wyrażę, do średniej. W porównaniu z takim Fajdkiem, Radwańską czy Dołęgą, o reprezentantach szermierki przez grzeczność nie wspominając, i tak przysporzyły nam sporo pozytywnych emocji. I skoro stać wszystkich było na w miarę gentlemańską postawę wobec wyżej wymienionych reprezentantów Polski to i siatkarzy należy oceniać tą samą miarą. Tym bardziej, że oni, w zestawieniu z większością pozostałych, w tym roku trochę radości nam przysporzyli. W każdym razie na pewno wystarczająco tyle, żeby teraz nie robić za chłopców do bicia.
Co nie zmienia faktu, że Ignaczak za mecz z Rosją powinien być, tak dla przykładu, przypiekany na rożnie. Powolutku, żeby wiedział, że boli.
Inne tematy w dziale Rozmaitości